Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/757

Ta strona została przepisana.

— A tobie co się stało? zapytał pan Jackal. Czy nie chcesz spuścić się do tej studni?
— Nie, panie Jackal, odpowiedział Avoine, nie wzbraniam się otwarcie, ale i nie nastręczam...
— A to dlaczego?
— Lekarz wyraźnie zabronił mi przebywać w miejscach wilgotnych, z powodu usposobienia do reumatyzmu; a mnie się wszystko zdaje, że dno tej studni musi być pełne wilgoci.
— Wiedziałem ja, żeś tchórz, mój Avoine, rzekł pan Jackal, ale, że do tego stopnia. Zdejm więc pas i daj mnie... Ja sam się spuszczę.
— A czy to mnie tu nie ma, panie Jackal? Zagadnął Carmagnole.
— Wiem, ty jesteś zuch, Carmagnole; ale namyśliłem się: wolę zejść sam. Niewiem dlaczego, ale mam dobrą opinję o tem, czego się dowiem w głębi tej studni.
— Naturalnie, zauważył Carmagnole, wszak powiadają, że na dnie dopiero jest prawda.
— Tak powiadają, istotnie, mój dowcipny Carmagnolu, odparł pan Jackal umocowując przy lędźwiach pas Avoina, szeroki na cztery cale, z pierścieniem w środku. A teraz, mówił dalej, dwóch silnych chłopów, żeby trzymali sznur.
— Jestem, spiesznie odezwał się Carmagnole.
— Nie ty, nie, rzekł pan Jackal, odmawiając równie żywo, jak żywo ofiarował się Carmagnole. Mam wielką ufność w twych silach moralnych, ale żadnej wiary w twoje siły fizyczne.
Dwaj ludzie z pochodniami mali, przysadziści, kwadratowi, silni jak dęby, uchwycili za koniec sznura. Jeden z nich silnie okręcił go około piersi towarzysza, a sobie około pięści; poczem, pan Jackal zaczepiwszy pierścień od pasa o hak znajdujący się w drugim końcu sznura, wszedł na cembrowanie, i rzekł głosem, w którym niepodobna było zauważyć najmniejszej zmiany:
— Baczność, dzieci!

VI.
Podczas snu Ludowika.

W którym dowiedziono, że tylko góra z górą się nie zejdzie. Dwaj ludzie kolanami oparłszy się o brzeg pokładu, czekali na ostatni rozkaz.