Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/759

Ta strona została przepisana.

jest rodzaj przylądka, na którym będzie panu sucho mniej więcej. Pan wreszcie nie myślisz tu zabawić zapewne.
— Niekoniecznie, bez ograniczenia, odparł pan Jackal, ale być może z kilka minut.
Pan Jackal z pomocą laski zszedł z prostej linji i dostał się do wskazanego przylądka. Zaledwie stanął na nim, kiedy uczuł się ściśniętym przez nieznajomego, który obejmując go ze wszystkich sił, całował mu nogi na znak wdzięczności, powtarzając na wszystkie tony:
— Ocaliłeś mi pan życie, wyrwałeś od śmierci! Od tej chwili należę do ciebie duszą i ciałem.
— Dobrze, dobrze, rzekł pan Jackal, który zauważył, że wdzięczne ręce nieznajomego błąkały się przy jego zegarku. Powiedz mi nasamprzód, mój przyjacielu, jakim sposobem się tu dostałeś?
— Okradli mnie, zabili, łaskawy panie i rzucili w tę studnię.
— To dobrze, rzekł pan Jackal, puść mnie... A dawno tu siedzisz?
— O! panie, czas wydaje się długim w podobnem położeniu, a oni mi zabrali zegarek... Wreszcie, dodał, choćby mi go byli i zostawili, nie dojrzałbym tu godziny.
— Mówisz z zupełnym sensem, odrzekł pan Jackal. Ale ponieważ nie dojrzałbyś zarówno na moim, jak i na swoim, to proszę cię, zostaw mój w spokoju tam gdzie jest... a raczej tam, gdzie go nie ma, bom go zabezpieczył.
— Otóż, panie, odpowiedział nieznajomy nie obrażając się obelżywemi podejrzeniami pana Jackala, musi już być z półtory godziny od czasu, jak zostałem zamordowany.
— A czy znasz swoich morderców?
— Znam, panie.
— Więc mógłbyś ich oddać w ręce sprawiedliwości.
— Niepodobna, panie.
— Dlaczegóż to?
— Bo to są przyjaciele.
— Bardzo dobrze! Teraz cię znam.
— Znasz mnie pan?
— Tak, ty nawet jesteś jednym z moich najdawniejszych znajomych.
— Ja?
— A chociaż nie chcesz mi powiedzieć nazwiska swoich, przyjaciół, pozwól mi powiedzieć ci twoje.