Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/767

Ta strona została przepisana.

Co do wdzięczności, pogadamy o niej na szczęśliwszem wybrzeżu... A teraz, chodzi o to: Czy widzisz to zielę?
— Widzę.
— Mam je od przyjaciela; podzielę je z tobą. I dałem mu połowę, mówiąc uroczyście: Niech się tak dusza moja oddzieli od ciała, jeżeli cię nie powrócę przyrodzonej swobodzie!
— Cóż to za ziele? zapytał Gabrjel.
— To ziele cudowne, którem wytrzesz sobie ciało. Zaledwie skóra twoja poczuje dotknięcie tej dobroczynnej trawy, aliści ujrzysz ze wszech stron wyskakujące seciny krost barwy róży Bengalskiej; zrazu będzie to cię świerzbić trochę, potem bardzo, potem nareszcie nieznośnie, a pomimo to wytrzymać musisz.
— A cóż za cel jest tego natarcia?
— Taki cel, mój przyjacielu, ażeby myślano, że jesteś dotknięty jedną z chorób dermatycznych, wysypkowych lub innych, których nazw naukowych nie przypominam sobie, i ażeby wzięto cię do szpitala. Raz dostawszy się tam, jesteś ocalony, mój poczciwcze!
— Ocalony?
— Tak, ja pozostaję w ścisłym stosunku z jednym z posługaczy szpitalnych... Polegaj na mnie, i czekaj cierpliwie.
— Wiem ja wiele rzeczy, mój kochany Gibassier, przerwał pan Jackal, ale nie wiem jeszcze jakim sposobem, nawet z pomocą posługacza szpitalnego, można umknąć ze szpitala, którego pilnuje cały odwach.
— Jesteś pan niecierpliwym, jak anioł Gabrjel, panie Jackal, odparł Gibassier. Troszkę cierpliwości, a za pięć minut dowiesz się rozwiązania.
— Słucham więc, rzeki pan Jackal zapychając nos tabaką, i to z cierpliwością, jaką mi zalecasz, i której sądzę, że daję dowody w przekonaniu, że można się zawsze czegoś nauczyć od ciebie, kochany panie Gibassier.
— Uprzejmość pańska rozrzewnia mnie, panie Jackal, odrzekł.
I mówił dalej:
— Gabrjel tak się porządnie wytarł, że we dwie godziny okryty był krostami od stóp do głów! Posłano go do szpitala. Była to właśnie godzina wizyty lekarskiej: lekarz oświadczył, że ma różę w jaknajpiękniejszym gatunku. Na-