Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/771

Ta strona została przepisana.

powstawać muszę przeciw temu z taką energią, iż sam nie wiem, która strona odniesie zwycięztwo; zależeć to zapewne będzie od stopnia szczerości, jakiej złożysz dowody. Pozwól mi więc prowadzić dalej badanie, choćby tylko dla przeświadczenia się o tem, co mówił Carmagnole, czy prawda okaże się na dole. Chciej mi nasamprzód wyjaśnić, kochany panie Gibassier, zkąd się tu wziąłeś?
— Wprost z ulicy, panie inspektorze, rzekł Gibassier, myląc się lub udając, że się myli w znaczeniu słów inspektora, i gdyby to odemnie tylko zależało...
— Nie o to mi chodzi; ja się pytam, z jakiej przyczyny tu się znajdujesz?
— Aha! rozumiem... Otóż, dobry panie inspektorze, odziedziczyłem sumę pięć tysięcy franków.
— To jest ukradłeś pięć tysięcy franków.
— Tak, jak pan zbawcą mym jesteś, panie Jackal, nie ukradłem ich; zarobiłem je owszem uczciwie, pracowicie, w pocie czoła.
— Więc to ty byłeś przy robocie w Wersalu... Poznałem cię po zręcznym sposobie zamknięcia za sobą drzwi.
— Co pan nazywasz robotą w Wersalu? zapytał Gibassier, przyzywając na pomoc najniewinniejszą minę, do jakiej był zdolny.
— Którego dnia przybyłeś do Paryża?
— W niedzielę zapustną, panie Jackal, właśnie na pochód z tucznym wołem, który był tego karnawału bardzo wspaniały. Powiadają, że był wypasiony na tłustych pastwiskach doliny Auge i to nie dziwi mnie wcale: dolina Auge jest w prześlicznem położeniu, z jednej strony osłoniona...
— Dajmy pokój dolinie Auge, jeżeli za tem nie obstajesz.
— Chętnie.
— A teraz powiedz mi, jak przepędziłeś niedzielę zapustną?
— Dosyć wesoło, panie Jackal; z pięciu lub sześciu towarzyszami, których spotkaliśmy w Paryżu, dokazywaliśmy niemało.
— A poniedziałek?
— Chodziłem po wizytach.
— Po wizytach?
— Tak, panie Jackal; byłem na kilku wizytach urzędowych i na jednej gastronomicznej.