Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/774

Ta strona została przepisana.

pytaniem o zwyżkę i zniżkę, dając mi zarazem maleńki udział w swych zyskach.
— I powodziły ci się te konsultacje?
— Do tego stopnia, mój dobry panie Jackal, że w miesiąc zrealizowałem trzydzieści tysięcy franków!... dwakroć, trzykroć, czterykroć tyle, co wszystkiego zarobiłem w ciągu całego pracowitego życia, a zostawszy panem tej małej fortunki stałem się uczciwym człowiekiem.
— Więc musisz być nie do poznania, rzekł pan Jackal, dobywając z kieszeni przyrząd fosforyczny i zapalając ślepą latarkę, którą zawsze nosił przy sobie i która dno studni oświeciła tyle, że mógł istotnie rozpoznać pokutującego Gibassiera, stał on cały zawalany błotem, krwią okryty.

VIII.
Co się stało z sześćdziesięciu ludźmi, których szukał pan Jackal.

Pan Jackal stał przez chwilę zapatrzony w kryminalistę. Doświadczał widocznego zadowolenia, zadowolenia artysty, ztąd, że znajdował się ze czterema atutami w ręku, naprzeciw tego zręcznego śmiałka.
— Tak, to istotnie twoje szlachetne oblicze, Gibassier, rzekł. Lata przeszły po twem czole, jak lekkie cienie, żadnego nie zostawiwszy śladu. Ale, mówiąc o cieniach, potrzymaj mi trochę tej latarki i poświeć, mam coś pilnego do napisania.
Gibassier wziął latarkę, pan Jackal wyciągnął ze swej niewyczerpanej kieszeni pugilares, wydarł ćwiartkę papieru i zaczął pisać na kolanie ołówkiem, mówiąc Gibassierowi ażeby opowiadał dalej.
— Smutny jest dalszy ciąg mojej historji, rzekł złoczyńca. Bogatym będąc miałem przyjaciół, przyjaciół mając, miałem i nieprzyjaciół! Majątek ten uzbierany w pocie czoła, uczynił mnie punktem zapatrywania się wszystkich utracjuszów. Tak, że wczoraj wieczorem, w chwili, gdym powracał od mego bankiera, chwycono mnie za kołnierz, powalono, zabito, obdarto i nareszcie rzucono w tę studnię, gdzie miałem zaszczyt spotkać pana inspektora.
Pan Jackal wstał, ujął koniec sznura, przyczepił doń