co widział, taki to, co miał przed oczyma, przedstawiało widok fantastyczny.
Przez ogromną szparę w jednej ze ścian studni, wzrok pana Jackala zapuszczał się pod sklepienia ponure, jakby jakich łomów kamiennych, przecięte wielkiemi smugami cienia i światła. Światło pochodziło od kilkunastu pochodni przyczepionych do filarów niby jakiegoś rozdroża i oświecało gromadę jakich sześćdziesięciu ludzi. Znajdowali się oni w odległości około dwudziestu kroków od pana Jackala, a zdawali się zebrani w nader ważnej sprawie, cisnęli się bowiem około mówcy, który rozprawiał z ogniem, a gestykulował energicznie.
— Ho, ho, ho! wyrzekł pan Jackal na trzy różne tony. A po kilku sekundach wpatrywania się: Gdzie u djabła ci ludzie siedzą i co oni tam robią r zapytał sam siebie naczelnik policji.
Jakoż, oświeceni odbłyskiem pochodni, gdyby nie nowoczesny ubiór, mogliby ujść za czarowników z ballady, przybywających na sabat.
Pan Jackal dobył z kieszeni lunetę, arcydzieło inżyniera Chevalier, która w największem swem rozwinięciu dochodziła sześciu do ośmiu cali długości, utkwił ją w szczególny widok, jaki miał przed oczyma i usiłował odgadnąć, co to jest.
Dzięki światłu pochodni i doskonałości narzędzia, pan Jackal dostrzedz mógł, że fizjognomja każdego z tych ludzi składających nocną naradę, wyrażała najwyższe uniesienie.
Wszyscy wyglądali tak jak członkowie jakiego zgromadzenia, w chwili, gdy sławny mówca ma sympatyczną mowę. Uszy wyciągnięte, usta wpółotwarte, oczy zwrócone na mówiącego; twarz każda oznaczała najpilniejszą uwagę, a uwaga ta, jak powiedzieliśmy, zdawała się stopniowo wznosić do najwyższego zachwytu.
Czy to, że mówca miał głos słaby, czy, że mówił z umysłu pocichu, czy też dla zbytecznej odległości, inspektor policji pomimo wysilonej uwagi i wydelikatnionego słuchu, jeszcze po pięciu minutach nie mógł dosłyszeć ani jednego zdradliwego słówka, z tego co mówiono w zebraniu tajemniczem.
Część wreszcie tego zgromadzenia nie zdawała się panu Jackalowi zupełnie obcą, jednakże trudnoby mu było na-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/776
Ta strona została przepisana.