Ruch nareszcie ustał i skończyło się na tem, że pan Jackal zgubił okulary, które spadły w głąb studni.
Ale naczelnik policji sięgnął do tej fantastycznej kieszeni, o której jużeśmy mówili, wyciągnął puzderko, z tego puzderka drugą parę okularów, nałożył nie na nos, ale na czoło. Tylko szkła okularów nie błękitne, ale zabarwione były zielono.
— Wiem! powtórzył pan Jackal, oto są ci, których poszukuję!... Wiem teraz, gdzie się podzieli: jesteśmy w katakumbach. Ha! ha! ha! a prefekt policji utrzymuje, że zna wszystkie ich wyjścia.
Istotnie, pan Jackal miał słuszność!
To sklepienie rozwijające się przed jego oczyma, to rozdroże zakończające widnokres, stanowiły zakątek ogromnego a żałobnego podziemia, które rozciąga się od Montrouge do Sekwany, a od ogrodu Botanicznego do Grenelle.
W chwili, gdy pan Jackal ku wielkiej swej radości, lubo nieco zapóźno, zrobił to ważne odkrycie, usłyszał grzmiący hałas oklasków, po którym nastąpił okrzyk, jak na owe czasy nieco buntowniczy:
— Niech żyje cesarz!
— Niech żyje cesarz? powtórzył pan Jackal, niewinnie mieszając się do buntu. Ależ oni pogłupieli; cesarz od sześciu lat nie żyje!
I jakby dla rozświecenia myśli, z trudnością niesłychaną w jego położeniu, pan Jackal sięgnął do kieszeni, dobył tabakierkę i z wściekłością wepchnął sobie podwójną szczyptę tabaki.
Ten sam okrzyk powstał po raz drugi i to energiczniejszy, niż za pierwszym razem.
— Pięknie, rzekł pan Jackal, lecz ja wam powtarzam, że cesarz umarł... Pan de Beranger napisał nawet o tem piosneczkę. I zaczął nucić:
„Na okręt wzięli mnie Hiszpanie;
Gdzież jest brzeg przy którym stanie?“
Pan Jackal umiał na pamięć wszystkie pieśni Berangera.
Nucenie przerwał mu trzeci okrzyk:
— Niech żyje cesarz!
Potem wszyscy ci ludzie, chwilę pomieszani w nieładzie, zasiedli na miejscach, z wyjątkiem jednego, który po-