Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/789

Ta strona została przepisana.

ulubionym krajem jest południe, a Tulon moją przybraną ojczyzną.
— Dlaczegóż go więc opuściłeś?
— Co pan chcesz! odrzekł Gibassier melancholijnie, to wciąż ta sama stara historja o Synu marnotrawnym! Chciałem zwiedzić świat, korzystać z życia; słowem, użyć kilkumiesięcznej rekreacji.
— Ależ początek nie zdaje mi się być bardzo rekreacyjnym?
— Padłem ofiarą swej prawości!... uwierzyłem w przyjaźń; już mnie drugi raz nikt na to nie złapie!... Ale mówiłeś pan przed chwilą, że mi wyłómaczysz sen; czy nie byłbyś pan krewnym lub powinowatym jakiej czarownicy?
— Nie, ale poważne studja, jakie sam odbywałem z pewnym akademikiem z Montmartre, który bardzo zajmował się chiromancją, geomancją i innemi naukami ścisłemi, a przytem wrodzone usposobienie do snu lunatycznego i temperament nerwowy, uzdolniły mnie do tłómaczenia snów.
— To mówże, kochany przyjacielu, i wytłómacz. Widziałem jak Fortuna pędziła ku mnie z taką szybkością, że nie zdołałem się ustąpić. Potrąciwszy mnie, przewróciła, i już miała przejść po mojem ciele, kiedy dobra siostra Barnaba otworzyła drzwi i obudziła mnie. Co to ma znaczyć?
— Nic prostszego, rzekł Carmagnole, dziecko by to wytłómaczyło równie dobrze jak ja. To znaczy ni mniej, ni więcej, że od dzisiaj fortuna twoja będzie gniotącą.
— O! o! rzekł Gibassier, czyż mogę panu wierzyć?
— Jak Faraon wierzył Józefowi, jak cesarzowa Józefina wierzyła pannie Lenormand.
— Jeżeli tak, rzekł Gibassier, to pozwól ofiarować sobie część zysków.
— To nie do odrzucenia, rzekł Carmagnole.
— Odkądże zaczniemy dzielić?
— Odkąd Fortuna udowodni, że miałem słuszność.
— A kiedy mi to udowodni?
— Jutro, dziś wieczór, może za godzinę; kto wie?
— Czemu nie zaraz, kochany przyjacielu? Jeżelić Fortuna jest do naszego rozporządzenia, po co co mamy tracić choćby godzinę?
— Więc jej nie traćmy.
— Dobrze! a cóż robić? zapytał Gibassier z pewnem znaczeniem.