wyświadczeniem jemu samemu prawdziwej przysługi. Dodał, że młodzieniec ten bardzo potrzebuje pracy.
Przełożona, dowiedziawszy się, że protegowany pana Millera jest ubogim, domyśliła się, że go dostanie małym kosztem. Ofiarowała mu dwadzieścia franków na miesiąc.
Stary nauczyciel, który pysznił się swym uczniem, radził mu nie przyjmować. Justyn przyjął.
Z temi dwudziestoma frankami na miesiąc i zarobkiem z korepetycyj, można było utrzymać się skromnie, bardzo skrom nie; ale przecież życie materjalne było zapewnione. Z tej więc strony obecnie nie było ważnego powodu do niepokoju. Przeszłość była czarną; teraźniejszość była tylko ciemną.
Niepokój dopiero zaczynał się w chwili, kiedy imię kochanego mistrza wymówiono w domu. A nie wybiła ani jedna godzina na kościele św. Jakóba, by tego nazwiska nie wymówiono. Winni mu byli skarb, który pożyczył; tysiąc franków, sumę ogromną, której Justyn nie zarabiał przez rok. Jak mu ją zwrócić, gdzie znaleźć robotę? Szukano jej wszędzie.
Matka była ślepa, siostra pracowita, ale wątła i prawie zawsze chora.
Jakiś handlarz drzewa z bulwaru Mont-Parnasse, potrzebował buchaltera dwa razy na tydzień. Justyn udał się do niego. Ubiór jego, nie będąc najuboższym, był jednak nader skromny; handlarz drzewa płacił pięćdziesiąt franków poprzednikowi, dandemu z przedmieścia, który przychodził wtedy tylko do roboty, kiedy grosza nie miał w kieszeni, lub kiedy romanse mu pozwalały. Handlarz ofiarował Justynowi dwadzieścia pięć franków; Justyn przyjął.
Przy najściślejszej oszczędności, urywając sobie naw et w rzeczach najpotrzebniejszych, potrzeba było czterech lat dla zebrania tysiąca franków.
Jego lekcje grecczyzny i łaciny, lekcje muzyki i buchalterja, zajmowały mu nie mniej jak ośm godzin dziennie. Pozostawało mu więc jeszcze cztery godziny dnia i dwanaście godzin nocy. Szukał więc nowych uczniów i nowego zajęcia. Justyn czuł się zdolnym do wszystkiego, polegając na podwójnym obowiązku wspierania matki i wypłacenia się dobremu panu Millerowi.
Nowe zajęcie łatwiej było znaleźć, jak nowych uczniów.
Znalazł je. O kilka kroków od domu, cokolwiek w górę
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/79
Ta strona została przepisana.