Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/790

Ta strona została przepisana.

— Zawołaj na Fortunę, a ujrzysz ją wchodzącą.
— Doprawdy?
— Słowo honoru.
— Więc ona jest tam?
— Za drzwiami.
— A! kochany panie Carmagnole, jestem tak zmięty moim upadkiem w studnię, że nie mógłbym sam ich otworzyć, zrób mi tę przysługę i pójdź za mnie.
— Chętnie.
I Carmagnole, podnosząc się z największą powagą, wstał, schował do kieszeni „Siedm cudów miłości“ i uchylając drzwi, przez które siostra miłosierdzia wsunęła głowę, wymówił kilka słów, których nie słyszał Gibassier i wziął je za wyrazy kabalistyczne. Poczem Carmagnole wrócił poważnie do izby.
— I cóż? zapytał Gibassier.
— Już załatwione, wielmożny panie, odpowiedział, siadając na dawnem miejscu.
— Czy Fortuna zawezwana?
— Przybędzie we własnej osobie.
— O! jakże żałuję, że nie mogę wyjść naprzeciw niej.
— Fortuna nie lubi etykiety...
— Więc poczekamy na nią... cierpliwie, rzekł Gibassier, który widząc powagę Carmagnola, zaczynał wierzyć w jakąś niespodziankę przykrą.
— Nie będziesz oczekiwał długo, poznaję jej chód.
— O! o! zdaje mi się, że chodzi w botfortach.
— Bo ma do ciebie daleką drogę...
Na ostatnie słowa Carmagnola drzwi się otworzyły i Gibassier ujrzał wchodzącego pana Jackala w stroju podróżnym, to jest ubranego w czamarkę i obutego w buty wykładane futrem. Gibassier spojrzał na Carmagnola z miną zdającą się mówić:
— Aha! więc ty to nazywasz Fortuną?
Carmagnole zrozumiał, odpowiedział bowiem z powagą:
— Otóż i Fortuna.
Pan Jackal dał znak Carmagnolowi, ażeby się wyniósł; Carmagnole posłuszny, dokonał odwrotu, rzuciwszy czułe wejrzenie swemu towarzyszowi.
Sam pozostawszy z Gibassierem, pan Jackal spojrzał na około siebie, by się upewnić, czy nie ma w izbie innego