Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/791

Ta strona została przepisana.

mieszkańca prócz Gibassiera; wziął krzesło i usiadł w głowach łóżka, rozmowę zawiązując w te słowa:
— Zapewne spodziewałeś się moich odwiedzin, kochany panie Gibassier?
— Zaprzeczenie byłoby bezczelnem kłamstwem, dobry panie Jackal; a wreszcie pan mi obiecałeś, a jak mi pan uczynisz jaką obietnicę, to wiem, że nie zapomnisz.
— Zapomnieć o przyjacielu byłoby zbrodnią, odpowiedział pan Jackal sentencjonalnie.
Gibassier nic na to nie odrzekł, tylko skłonił się na znak zgody. Widocznem było, że obawia się pana Jackala i trzyma na stanowisku obronnem.
Ze swej strony pan Jackal miał tę minę ojcowską,, którą tak dobrze przybierać umiał, kiedy chodziło o wyspowiadanie delikwenta. Pierwszy też zabrał głos:
— Jakżeż się masz od czasu, gdyśmy się nie widzieli?
— Dosyć źle, dziękuję.
— Czyż nie udzielono ci całej pieczołowitości, jaką zaleciłem?
— Przeciwnie, chwalić tylko mogę wszystko co mnie otacza, a pana przedewszystkiem, dobry panie Jackal.
— Chwaląc więc wszystko, co cię otacza, znajdując się w gabinecie suchym, w łóżku ciepłem, a to po wyjściu z głębi studni wilgotnej i niezdrowej, jesteś jeszcze tak niewdzięcznym, że narzekasz?
— Jak nie mam narzekać, rzekł Gibassier.
— A! kochany panie Gibassier, mówił dalej inspektor policji, cóż należy uczynić, żeby ci dowieść przyjaźni?
— Panie Jackal, odpowiedział Gibassier, byłbym niegodnym zajęcia, jakie mi okazujesz, gdybym natychmiast nie wyjaśnił znaczenia słów moich.
— Wyjaśnij mi je tedy, rzekł pan Jackal, z rozkoszą zażywając szczyptę tabaki. Słucham.
— Jeżeli mówiłem, że mam się dosyć źle, wiedziałem doskonale, co mówię.
— Odkryjże mi swą myśl.
— Na teraz jest mi dobrze, mój dobry panie Jackal.
— Więc czegóż ci więcej potrzeba?
— Chciałbym mieć nieco więcej pewności na przyszłość.
— E! mój kochany Gibassier, kto tam jest pewnym przyszłości? Sekunda, która upłynęła, już do nas nie należy; sekunda, która ma nadejść, jeszcze nie jest naszą.