Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/795

Ta strona została przepisana.

— Niezadługo czterdzieści, mój dobry panie Jackal, ale umiałbym ułożyć twarz na pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt.
— Tak, znam talent twój w tym względzie: jesteś wielkim aktorem, Gibassier, wiem o tem i dlatego mam pewne względem ciebie widoki.
— Czy miałbyś pan dla mnie jaki zawód, dobry panie Jackal? wtrącił Gibassier z uśmiechem wskazującym, że słusznie czy niesłusznie zdawał się przenikać coś z tajemnic swego dobroczyńcy.
— Zaraz o tem pomówimy, Gibassier. Tymczasem zwróćmy rozmowę na punkt, w którym ją pozostawiliśmy, to jest na twój wiek.
— Mówiłem więc, że będę miał niedługo czterdzieści lat. Jest to wiek ambicji u dusz wielkich.
— Tak; a ty jesteś ambitnym?
— Wyznaję.
— I chciałbyś zrobić majątek?
— O! nie dla siebie.
— Zająć stanowisko publiczne?
— Służyć krajowi było zawsze mojem najgorętszem życzeniem.
— Odbyłeś studja prawne, to prowadzi do wszystkiego.
— Tak, ale na nieszczęście zaniedbałem wziąć dyplom.
— To nie do przebaczenia człowiekowi, który tak zna kodeks jak ty, to jest na końcach palców.
— Nie tylko nasz kodeks, dobry panie Jackal, ale wszystkich państw.
— A kiedyż to odbywałeś te studja?
— W godzinach wytchnienia, które rząd mi łaskawie udzielał.
— A wynikiem tych studjów?...
— Było to, że jest wiele do przerobienia we Francji.
— Tak, naprzykład kara śmierci.
— Leopold toskański, monarcha, filozof, zniósł ją w swem państwie.
— To prawda; a nazajutrz zaraz syn zabił ojca; zbrodnia niesłychana od ćwierć wieku.
— Ale ja nietylko to studjowałem.
— Tak, finanse zapewne.
— I to specjalnie. Owóż, za powrotem, finanse Francji zastałem w stanie opłakanym. Nie upłynie lat dwa, a dług wzniesie się do cyfry olbrzymiej!