sileniem, podszedłszy do okna, by ześrodkować na papier ostatnie promienie dnia, który zaczynał gasnąć, zdołał przeczytać kilka wierszy w pospiechu skreślonych.
Musiały zawierać coś szczególnie dziwnego, po dwakroć bowiem powtarzał:
— Ależ nie, nie, to niepodobna! chyba halucynacja! Nareszcie, chwytając Salvatora za rękę: Słuchaj, rzekł, zaraz dam ci ten list do przeczytania, ażebyś mi powiedział czym zwarjował, czy jestem przy zdrowych zmysłach; ale tymczasem powiedz mi prawdę... Czy jaki nieprzewidziany wypadek, o którym sam nie wiesz, przerwał ślub?
— Nie, rzekł Salvator.
— Są połączeni?
— Są.
— Widziałeś ich?
— Widziałem.
— Przy ołtarzu?
— Przy ołtarzu.
— Czy słyszałeś błogosławieństwo księdza?
— Słyszałem. Czyż nie powiedziałeś mi ażebym tam poszedł i nie stracił żadnego szczegółu obrządku; ażebym potem odprowadził ich aż do pałacu Lamothe-Houdan i pod noc dopiero przyszedł zdać ci ze wszystkiego sprawę?
— Prawda, mój przyjacielu, a ty w swej niezmiernej dobroci, zgodziłeś się na to.
— Jak ci kiedy opowiem moje dzieje, rzekł Salvator ze słodkim i smutnym uśmiechem, pojmiesz wtedy, że wszelki człowiek, który cierpi, może mną rozporządzać jak bratem.
— Dziękuję... Więc widziałeś ją?
— Widziałem.
— Zawsze piękna, nieprawdaż?
— Ale bardzo blada; bledsza może od ciebie.
— Biedna Regina!
— Kiedy wysiadła z karety u drzwi kościelnych, kolana uginały się pod nią i myślałem, że upadnie; ojciec myślał toż samo, bo podszedł, ażeby ją podtrzymać.
— A pan Rappt?
— Zbliżył się także; ale ona oddaliła się od niego, rzucając się niejako na ramię marszałka. Rappt podał rękę księżnie.
— Widziałeś więc jej matkę?
— Tak; dziwna istota! Piękna jeszcze, a musiała być
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/809
Ta strona została przepisana.