Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/81

Ta strona została przepisana.

upadł. A ponieważ korektor bez dziennika jest zbytkiem, którego były właściciel nie mógł sobie pozwolić, przeto odprawiono korektora. Pozostały korepetycje. Na nieszczęście, nadeszła pora wakacji i wszyscy uczniowie rozjechali się.
Szczęściem pozostał dobry pan Miller, najwyższa opatrzność biednej rodziny, który zastępował tę Opatrzność, gdy zajęta upadkiem wielkiego cesarstwa, odwróciła oczy od pożaru biednego folwareczku. Zwrócono mu jego tysiąc franków; mogli ich więc zażądać napowrót.
Justyn uczynił to celem swego pierwszego wyjścia z domu, przedmiotem pierwszej wizyty.
Słaby jeszcze, czepiający się murów, zawlókł się do nauczyciela. Zastał go w pokoju, siedzącego na małym tłomoczku, który tylko co zamknął.
— A! jesteś mój chłopcze! rzekł, chwała Bogu, że masz się lepiej.
— Lepiej, panie Millerze, odpowiedział Justyn, widzisz pan, pierwsze moje wyjście jest do ciebie.
— Dziękuję... Prawda, że i ja wybierałem się ażeby cię pożegnać.
— Jakto! pan wyjeżdżasz? zapytał Justyn z pewnym niepokojem.
— Tak, mój przyjacielu, wybieram się w wielką podróż.
— W jaką?
— Nie mówiłem ci o niej z uwagi, że gdybym powiedział, to byś nie był pożyczył ode mnie tych tysiąca franków, które mi oddałeś.
— O mój Boże!... pomyślał Justyn.
— Mówiłem ci, że pochodzę z tego samego miasta, co sławny wielki Weber; znaliśmy się będąc dziećmi, kochaliśmy się będąc młodzieńcami, jako człowiek dojrzały, podziwiałem go! Owóż przyrzekłem sobie, że przed śmiercią muszę zobaczyć się z autorem „Freiszyca“ i „Oberona“. Usilną pracą a ty wiesz dobrze, co to jest!... zaoszczędziłem tysiąc franków, by na starość użyć tej radości i dumy; miałem już odjeżdżać, kiedy zapotrzebowałeś moich biednych tysiąca franków. Powiedziałem sobie: „Ej, jesteśmy jeszcze młodzi, Pan Bóg użyczy życia Weberowi i mnie, póki Justyn nie zwróci mi tych tysiąca franków“.
— Drogi panie Miller!
— Dałem ci je, moje dziecko, ty przyjąłeś, widziałem