Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/811

Ta strona została przepisana.

adresu“. i odeszła. Przeczytałem nazwisko twoje i przybiegłem.
— A teraz, rzekł Petrus, czy chcesz zobaczyć co ten list zawiera?
— Jeżeli uznajesz mnie godnym dzielić twoją tajemnicę i zdolnym do wyświadczenia ci przysługi, i owszem.
— Przeczytaj więc, mój drogi, rzekł Petrus podając mu list, i powiedz mi czy źle widzę czy też zwarjowałem.
Salvator z kolei podstąpił do okna, bo dzień chylił się coraz bardziej i przeczytał półgłosem:
„Przechadzaj się dziś pomiędzy dziewiątą a jedenastą wieczorem przed pałacem; ktoś przyjdzie po ciebie i wprowadzi do mnie.
Będę oczekiwać

Regina“.

— Więc to jest toż samo co i ja przeczytałem, rzekł Petrus, który słuchał z większą uwagą, niż skazany wyroku swego ułaskawienia.
— Słowo w słowo tak jakem ci przeczytał, Petrusie.
— I cóż myślisz o tej schadzce?
— Myślę, że coś strasznego zaszło w tym domu, że Regina potrzebuje obrońcy, a mając ciebie za dzielnego i uczciwego człowieka, pomyślała o tobie.
— Dobrze, rzekł Petrus, dziś o dziesiątej będę przed pałacem.
— Czy mnie potrzebujesz?
— Dziękuję ci, Salvatorze.
— Idź więc sam, ale uczyń mi jedno przyrzeczenie.
— Jakie?
— Że nie weźmiesz żadnej broni.
Petrus namyślał się chwilę.
— Masz słuszność, rzekł, pójdę zupełnie bezbronny.
— Dobrze!... Spokój, rozwaga, zimna krew.
— Będę ją miał, ale uczyń mi jedną przysługę.
— Powiedz.
— Wyprowadź Jana Roberta i Justyna, wsadź w dorożkę Babolina z Różą; potrzebuję być sam.
— Bądź spokojny; biorę wszystko na siebie.
— Czy zobaczymy się jutro z rana? zapytał Petrus.
— Życzysz sobie?
— Bardzo; ale rozumie się, że z tajemnicy tej powiem ci to tylko, czem będę mógł rozporządzać.