W dziesięć minut Salvator stanął na ulicy Macon i otwierał drzwi od tej małej jadalni, której pompejańskie freski tak zachwyciły Jana Roberta, kiedy pierwszy raz je widział.
Po otwarciu drzwi i chodzie, poznała snąć Fragola swego ukochanego Salvatora, gdyż jednocześnie wybiegła z sypialni i młodzi oboje znaleźli się w objęciach.
Była godzina szósta, obiad czekał.
— Zjemy obiad prędko, rzekł Salvator, mam przed sobą małą podróż.
Fragola opuściła ręce.
— Podróż? rzekła smutnie, ale z rezygnacją.
— O! bądź spokojna, moja ty najdroższa, nie będzie ona długą. Jutro o świcie powrócę.
— Ale czy podróż nie jest niebezpieczną? zapytała Fragola.
— Zdaje mi się, że nie.
— Z pewnością?
— Więc dajesz mi pozwolenie?
— Bezwątpienia.
— Właśnie Karmelita dziś wróciła do Paryża; wynajęłyśmy jej z Lydją i Reginą małe mieszkanko, ażeby niczem się nie zajmowała. Przeniosłyśmy tam cały sprzęt z pawilonu Kolombana. Pani de Marande wydaje wielki bal dziś wieczór; Regina idzie, czy raczej poszła za mąż dziś rano: byłby to smutny wieczór dla Karmelity, gdyby go przepędziła sama, a przy twojem pozwoleniu...
Salvator przerwał Fragoli pocałunkiem.
— Idź, moje dziecko, idź!
Mimo tego pozwolenia, ręce Fragoli znów oplotły się koło szyi Salvatora.
— Masz jeszcze jakieś żądanie? rzekł z uśmiechem.
— Tak, odpowiedziała Fragola dając znak swoją prześliczną główką.
— Powiedz więc.
— Karmelita jest wciąż okrutnie smutną i zdaje mi się,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/817
Ta strona została przepisana.
XV.
Człowiek, który zna swego psa, i człowiek, który zna swego konia.