powrócił do domu ze łzami w oczach i znękany upadł na łoże.
Tegoż samego dnia, o godzinie piątej Miller wyjechał do Drezna.
Po wyjeździe Millera, Justyn wyczerpał wszystkie środki. Przychodząc do zdrowia, Justyn czynił nowe wysiłki i chodził za odzyskaniem dawnych lekcyj i zjednaniem nowych, ale dwie trzecie rodziców odpowiedziało mu tem filantropijnem podziękowaniem:
— Pan „cieszysz się“ zbyt słabem zdrowiem.
Wtedy to młodzieniec, wyczerpawszy wszystką niemal odwagę, nadzieję i wiarę, zamyślił otworzyć początkową szkółkę na tem przedmieściu, obfitem w dzieci, ubogiem w środki.
Dobra jakaś robotnica odważyła się nasamprzód oddać doń syna, inna co się najmowała na dnie i nie mogła chłopca trzymać przy sobie, powierzyła mu go także, nie dla tego, ażeby się czego nauczył, ale żeby z nim kłopotu nie miała, trzecia przyprowadziła naraz dwóch uczniów, dwoje siedmioletnich bliźniąt.
Po półroczu miał ośmiu małych uczniów jeden w drugiego świeżych i różowych blondynów ale musiał ich pilnować cały dzień, a ośmiu tych uczniów przynosiło mu razem czterdzieści franków na miesiąc; bo, jak powiedzieliśmy, na początku poprzedniego rozdziału, za pięć franków na miesiąc oddawał im wszystkie bogactwa pisania, czytania i czterech działań arytmetycznych.
Tyleż wreszcie i dziś jeszcze płacą biednym bakałarzom, w tych zapadłych kątach stolicy.
Nareszcie, po dwóch latach, około miesiąca czerwca roku 1820, doszedł do ośmnastu uczniów, co czyniło mu tysiąc ośmdziesiąt franków na utrzymanie matki, siostry i siebie i za te pieniądze żyli wszystko troje, skoro słowo „żyć“ może się w ostateczności tłómaczyć parafrazą: Nie umierać z głodu.
Miller zaś pojechał do Drezna i powrócił; widział i ucałował Webera, zabawił z nim cały miesiąc wakacyjny, a za powrotem rzekł do Justyna:
— Wydałem co do grosza moje tysiąc franków, ale jakem wiolonczelista, nie żałuję tego!
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/83
Ta strona została przepisana.