Salvator, korzystając z owego mroku, dostał się do zagajnika wraz z Brezylem. Ukryty w gąszczu świerków, pogłaskał po szyi Brezyla i powiedział tylko:
— Szukaj!
Natychmiast Brezyl poskoczył nad staw; znikł w trzcinach otaczających i znowu ukazał się pływając z głową po nad wodą. Płynął tak ze dwadzieścia kroków. Potem zatrzymał się, zakręcił w kółko i dał nurka.
Salvator nie stracił ani jednego ruchu psa zdawało się, że odgaduje jego zamiary z tą samą pojętnością, jak Brezyl odgadywał jego myśli. Wspiął się na palce, ażeby lepiej widzieć.
Po kilku sekundach Brezyl wypłynął. I znowu dał nurka. Ale tak jak za pierwszym razem, wypłynął nie sprowadzając nic na powierzchnię. Płynął wtedy do brzegu, zakreślając linję, która tworzyła kąt w porównaniu z tą, którą płynął z brzegu do środka. Przybywszy na brzeg, jak gdyby wietrząc trop, szedł kilka kroków nosem dotykając łąki. Następnie, podniósł głowę, wydał głuchy a żałosny jęk i pobiegł ku lasowi. Przechodził o dwadzieścia kroków od zagajenia, w którym stał ukryty Salvator.
Zrozumiał on, że nie daremnie Brezyl wracał do lasu. Gwiznął z cicha.
Pies zatrzymał się wstrząsnąwszy nogami; jak koń nagle osadzony w miejscu.
Salvator nie chciał stracić z oczu Brezyla, ażeby niepotrzebował go wołać. Spojrzał więc znów naokoło siebie, a widząc wszędzie ciszę i samotność, przebył przestrzeń oddzielającą zagajenie od lasu równie szczęśliwie, jak przedtem.
Brezyl ruszył. Salvator poszedł za nim i niebawem obaj znikli w gęstwinie.
Wiedział on, że wszystkie ruchy psa, jakkolwiek zdają się sprzeczne, mają swój powód.
Wszedłszy napowrót do lasu, pies i pan przebyli trawnik, na którym puszczały się już pierwsze rośliny wiosenne, jak gdyby mimo złowrogiej fatalności ciężącej na tym przeklętym domu, natura dobra i miłosierna, przebaczała mu.
Przybyli do alei zdającej się zamkniętą w końcu. Tam pies znowu się zatrzymał i zdawał się namyślać.
Jedna z dróg prowadziła do ogrodu warzywnego, druga
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/833
Ta strona została przepisana.