nóg jego. Słyszał jednak szelest kroków, a przecież cień nie kruszyłby suchych gałęzi, szeleścił liśćmi opadłemi.
Nie był to więc cień, była to kobieta. Tylko, jakim sposobem kobieta mogła błąkać się o północy w parku i siadać samotnie na ławce?
Promień księżyca oświecił nocną samotnicę, a po promieniu światła wzrok jej zdawał się wznosić do nieba.
Salvator mógł dojrzeć jej twarz: była mu zgoła nieznaną.
Była to panienka szesnastoletnia, z oczyma lazurowemi, z płowym włosem, z cerą pełną życia i świeżości. Oczy jej skierowane w niebo, były jakby w ekstazie. Tylko zdawało się Salvatorowi, że ciche łzy spływają po tej twarzy dziewczęcej.
Rzeczywiście, w godzinie tej szczęśliwi śpią.
Roland dorozumiawszy się, że to nie taki straszny nieprzyjaciel, ułagodził się.
Salvator spoglądał nietyle z niepokojem ile ze zdziwieniem. Naraz, imię jakieś wymówione w oddali przeszło w powietrzu. Dziewica drgnęła i przechyliła głowę w stronę zamku.
Salvator uczuł jak dreszcz przebiegł pod skórą Rolanda. Dorozumiał się, że pies warknie. Zbliżył się i do samego ucha szepnął mu:
— Cicho, Roland.
Powtórne wezwanie sprawiło, że dziewica powstała.
Salvator nie mógł przenieść na sobie, żeby się nie podnieść z ziemi. Zdawało mu się, że słyszy imię — Mina.
Po pięciu minutach, podczas których panienka, Salvator i pies, pozostali nieruchomi jak posągi, usłyszano wyraźnie imię Mina rzucone na wiatr przez mężczyznę.
Salvator podniósł rękę do czoła, mimowolnie wydając okrzyk zdziwienia.
Roland podniósł wargi w sposób groźny; ale Salvator naciskając mu ręką głowę, zmusił wyciągnąć szyję na łapach, powtarzając mu „cicho“ z tą przedłużoną i świszczącą intonacją, którą zwierzęta tak dobrze rozumieją.
Zapewne, gdyby uwaga jej nie była zwróconą na inny punkt, byłaby się dziewczyna domyśliła, że coś dziwnego dzieje się koło niej.
Dał się słyszeć krok pospieszny w pobliżu.
Przez chwilę dziewczę zdawało się chcieć wbiedz do
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/836
Ta strona została przepisana.