usta i drugą, co mi pętała ręce. Wargi miałam we krwi, a prawie przez dwa tygodnie zachowałam na rękach siny ślad po węźle.
— Nędznik! szepnął Salvator.
— „Pani“, odezwał się hrabia Loredan, „widzisz, że ile mogę, tyle wolności daję tobie. Nie krzycz, nie wołaj: oświadczam z góry, że w ręku mym trzymam honor pana Justyna, życie jego nawet!“
— Pan? wykrzyknęłam z pogardą.
— „Dam ci dowód. Tymczasem zapewniam słowem honoru, że to, co mówię, jest prawdą“.
— Słowo honoru? powtórzyłam. Zaklnij się pan na co innego, jeśli chcesz, ażebym ci wierzyła.
— „Cokolwiekbądź, zastanów się pani nad tem co mówię“.
— Zastanawiam się panie, i uprzedzam, że nie będę odpowiadać. Daremnie więc będziesz pan do mnie mówił.
Zapewne hrabia zrozumiał znaczenie słów moich, bo przez całą drogę nie wyrzekł ani słowa. Przy rogatce powóz zatrzymał się, otworzono razem z obu stron drzwiczki. Chciałam wyskoczyć. Hrabia nie zatrzymywał mnie nawet, ale wyrzekł tylko te słowa: „Wiesz pani, że zabijasz Justyna!“ Nie wiedziałam jakim sposobem go zabijam, ale oceniłam mojego towarzysza podróży, który zdał mi się zdolnym do wszystkiego. Siedziałam cicho w kącie powozu. Wjechaliśmy do Paryża. Dotarliśmy do Pól Elizejskich, potem wzdłuż rzeki, przejechaliśmy most i zatrzymaliśmy się w ulicy. Stangret krzyknął: „Otworzyć“’ Brama otworzyła się ciężko; powóz wjechał w dziedziniec; wysiadłam. Dziedziniec zamknięty był ze wszech stron budowlami, wyjąwszy od ulicy...
— Tak, to właśnie! wyrzekł z cicha Salvator.
— Weszłam na ganek...
— Po pięciu stopniach?
— Tak, policzyłam je. Zkąd wiesz mój przyjacielu?
— Mów dalej, mów moje dziecię, idę za tobą krok w krok.
— Weszliśmy do dużego przedsionka. Niewielkie drzwiczki otwarły się przedemną, poszłam po ośmnastu stopniach...
— A na dziewiętnastym był próg do pokoju, do którego cię wprowadzono?
— Najzupełniej, jak mówisz!... Nie wiedziałam gdzie jestem.
— Ja wiem. Byłaś na ulicy Bac, w pałacu, który mar-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/846
Ta strona została przepisana.