Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/852

Ta strona została przepisana.

— Jakto prawo?
— „Tak! spróbuj pani uciec, ucieknij, a w dziesięć minut potem pan Justyn będzie w więzieniu.“
— Justyn, w więzieniu! A jakąż on popełnił zbrodnię, mój Boże? O! pan chcesz mnie przestraszyć, ale dzięki Bogu, nie jestem jeszcze tak niedorzeczną, nie tak bezmyślną, bym ci wierzyła na słowo.
— „Ja też nie mam do tego pretensji, lecz uwierzysz mi pani na dowód?“
Zaczynałam trwożyć się widząc jego pewność siebie.
— Panie! jęknęłam.
Dobył z kieszeni niewielką książeczkę.
— „Czy pani znasz tę książkę?“ zapytał.
— Jestto, zdaje mi się, kodeks.
— „Tak, to kodeks. Weź go pani.“
Wahałam się.
— „Proszę weź go pani! Chcesz dowodów, dostarczę ci ich.“
Wzięłam książkę.
— „Dobrze! Proszę otworzyć na stronnicy ośmnastej, kodeks karny, księga trzecia. Czytaj pani... Uważ, że to nie jest wydrukowane dla pani samej, o czem zapewnić się możesz, posyłając po podobną książkę do notarjusza lub mera.“
— Mam czytać?
— „Proszę.“
Czytałam:

„§2. — Porwanie małoletnich.“

345. Ktokolwiek, podstępem lub gwałtem, porwie lub przyczyni się do porwania małoletnich, albo usunie ich z miejsca, gdzie pozostawieni byli przez tych, których powadze i kierunkowi byli powierzeni, ulegnie karze zamknięcia“.
Podniosłam oczy na hrabiego, jakby z zapytaniem.
— „Czytaj pani dalej,“ rzekł.
„355. Jeżeli osoba w ten sposób usuniętą i uprowadzoną jest dziewczyna, nie mająca szesnastu lat skończonych, winny skazanym będzie do ciężkich robót na czas...“ Zaczynałam rozumieć; zbladłam.
— Nędznik! szepnął Salvator.
— „W tym wypadku znajduje się pan Justyn,“ rzekł zimno hrabia.