— Cicho, Brezyl! rzekł psu do ucha Salvator, wskazującemu gęstwinę.
Brezyl wszedł do lasu. Salvator udał się za nim i już ukrył się w połowie, kiedy dziewczyna przechylając się ku niemu, podała mu czoło, mówiąc:
— Ucałuj go za mnie, tak jak mnie całujesz za niego.
Salvator złożył na czole Miny pocałunek tak czysty, jak promień księżyca, który go oświecał; potem żywo schronił się w gęstwinę.
Mina nie czekała na zbliżenie się kroków, sama żywo pospieszyła ku domowi.
W kilka sekund Salvator usłyszał głos kobiecy:
— A! to pani! Pan hrabia odjeżdżając kazał mi powiedzieć, że powietrze w nocy zimne, i że mogłaby się pani narazić pozostając dłużej w ogrodzie.
— Wracam! rzekła Mina.
I obie kobiety oddaliły się.
Salvator słuchał odgłosu kroków, który słabł coraz bardziej i nareszcie ucichł zupełnie. Wtedy nachylił się, szukając otworu zrobionego przez Rolanda, który znowu zaczął lizać tę rzecz dziwną, co takie straszne na Salvatorze sprawiło wrażenie.
— To włosy dziecka! wyrzekł do siebie. Muszę się dowiedzieć, czy Róża miała brata.
I odepchnąwszy Rolanda, nasunął nogą ziemię, zapełnił otwór, ażeby wszystko przywrócić do dawnego stanu.
Po skończeniu roboty, rzekł:
— Chodźmy, Rolandzie! Ale bądź spokojny, mój dobry: psie, wrócimy tu... kiedyś, w dzień... albo w nocy!
Przypominamy sobie o groźbie uczynionej Brocancie? przez Salvatora, z powodu niezdrowej ciupy w ulicy Triperet, gdzieśmy pierwszy raz widzieli kabalarkę.
Salvator wymówił kilka słów, które przeraziły Brocantę, a ta zobowiązała się opuścić jaknajprędzej to cuchnące mieszkanie. Lecz jeżeli przeraziło ją. odebranie Róży, to widok szalonego w oczach jej wydatku, przeraził, ją niemniej i spowodował złamanie obietnicy.