— Tu nie chodzi o przeprowadzenie, możesz sprzedać albo darować wszystko co tutaj jest. Mieszkanie, które ci ofiarują przezemnie, jest nowo umeblowane i na rok zapłacone. Oto kwit.
Brocanta nie wiedziała czy to sen czy jawa... Pobiegła z kluczem w ręku za Petrusem z ulicy Triperet na ulicę Ulm.
Wszystko odbywało się tak, jak zapowiedział Petrus:, pod Nr. 10 Brocanta znalazła bramę, pod bramą trzy schody, klucz obrócił się w zamku, drzwi się otworzyły i stara, cyganka znalazła się w mieszkaniu.
Mieszkanie to było na dole; okna wychodziły na ogródek trzy łokcie długi, to jest tak wielki jak mogiła, jeśli osoba patrząca była smutną, a tak wielki jak skrzynka z pomarańczami, jeśli taż osoba była wesołą.
Mieszkanie składało się z czterech pokoi na dole i ślicznego pokoiku na górze. W porównaniu do nory zajmowanej przez Brocantę, był to, jak widzimy, pałac.
Cztery te sztuki stanowiły: przedpokoik, maleńką jadalnię, sypialnię dla starej i gabinecik dla Bobolina. Pokoik na górze przeznaczony był dla Róży.
Przedpokój mały obity był płócienkiem białem z niebieskiem, z torsadami i żołędziami z czerwonej wełny, etażerka z drzewa, stojąca przy oknie, zawierała kilka zimowych kwiatów. Cztery krzesła trzcinowe dopełniały umeblowania. Z przedpokoju wchodziło się do jadalni, malowanej na dąb, ze stołem dębowym i takiemiż sześciu krzesłami. Firanki merynosowe zielone krzyżowały się na muślinowych. Na ścianach wisiał zegar, oraz sześć obrazków wiejskich dla rozweselenia oczu. Piękny piec ogrzewał zarazem jadalnię i przedpokój.
Sąsiedni pokój stanowił sypialnię Brocanty. Była to najoryginalniejsza z komnat: istne muzeum, gabinet historji naturalnej, a mianowicie nadnaturalnej. Chociaż sprzęt tego pokoju nie kosztował tak wiele, ale ozdoby tak były w guście Brocanty, że wszedłszy tam, stara wydała okrzyk zdziwienia i radości.
Jakoż, na czterech rogach ścian wisiały przedmioty nic nieznaczące dla każdego innego, ale dla niej nieocenione; piszczele złożone na krzyż, a nad niemi trupia główka okryta czarną zasłoną; noga wypreparowana, zdająca się końcem stopy pogardliwie odpychać czaszkę; ogromny nietoperz z rozpiętemi skrzydłami, śmiejący się na widok ma-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/857
Ta strona została przepisana.