Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/861

Ta strona została przepisana.

Kiedyśmy widzieli ją pozującą w pracowni, było to już jej dziesiąte posiedzenie.
Salvator przychodził prawie codzień.
Przypadek zrządził, że tego dnia przybył pierwszy raz z psem, gdyż Petrus prosił go, ażeby mu przyprowadził Rolanda dla zapełnienia jednego kącika w obrazie Miny.
Widzieliśmy co nastąpiło skutkiem spotkania się Rolanda z Różą.
Nazajutrz, około ósmej z rana, w chwili, gdy Róża podniosła się z łóżka, zastukano trzy razy do drzwi, Babolin miał obowiązek odźwiernego, jako najmłodszy i najbliżej sąsiadujący z drzwiami.
Usłyszano te słowa:
— A! to nasz dobry przyjaciel, pan Salvator!
Imię Salvatora było w tym domu magicznem. W tej samej chwili powtórzyły je z radosną intonacją, Brocanta i Róża.
— Tak, to ja, mały łotrze, odpowiedział Salvator.
Salvator wszedł, a Róża skoczyła mu na szyję.
— Dzień dobry, przyjacielu, rzekła.
— Dzień dobry, moje dziecię, odparł Salvator, spoglądając uważnie, czy rumieńce jej pochodzą z powrotu do zdrowia, czy z gorączki.
— A Brezyl? zapytała dziewczynka.
— Brezyl zmęczony bardzo, biegał całą noc. Przyprowadzę ci go kiedyindziej.
— Dzień dobry, panie Salvatorze, rzekła z kolei Brocanta, która spostrzegła, że w jej pokoju znajduje się zwierciadło i od dwóch dni uznała za rzecz pożyteczną uczesać się... E! czemuż to przypisać mamy to szczęście?
— Opowiem ci, odrzekł Salvator, spoglądając do koła siebie. Ale nasamprzód, jakże ci tu jest w twojem nowem mieszkaniu, Brocanto?
— Jak w prawdziwem niebie, panie Salvatorze.
— Z tą różnicą, że zamieszkany jest przez djabła. Ale? co tam, to rachunek do załatwienia między Panem Bogiem i tobą. Ja się do tego nie mieszam. A tobie, Różo, jak tutaj jest?
— Tak dobrze, iż nie mogę jeszcze uwierzyć, chociaż zdaje mi się, żem tu zawsze była.
— Niczego więc sobie nie życzysz?