— Niczego, panie Salvatorze, prócz szczęścia twojego i księżniczki Reginy, odpowiedziała Róża.
— Przebóg! moje dziecko, rzekł Salvator. Bóg, zdaje mi się, wysłucha połowy tylko twych życzeń.
— Czy panu nic się złego nie stało? zapytało dziecię niespokojnie.
— Nie, odrzekł Salvator, ja jestem stroną radosną twych życzeń.
— Więc to, zapytała Róża, księżniczka jest nieszczęśliwą?
— Podobno.
— A! mój Boże! zawołała Róża ze łzami w oczach.
— Ba! rzekł Babolin, skoro ona jest czarodziejką, to nie potrwa długo.
— Jakim sposobem można być nieszczęśliwą z dwustu tysiącami franków dochodu? zapytała Brocanta.
— Ty tego nie rozumiesz, nieprawdaż Brocanto?
— A! doprawdy, że nie, odparła.
— Słuchaj-no matko, rzekł Babolin, coś mi przyszło na myśl.
— A co?
— Jeżeli nimfa Carita jest nieszczęśliwą, to widać życzy sobie czegoś, co się stać nie może.
— Zapewne.
— Połóż więc wielką kabałę na jej intencję.
— Doskonale, winniśmy jej to. Różo podaj no karty.
Róża poruszyła się z miejsca. Salvator zatrzymał ją.
— Później, rzekł, ja tu przyszedłem po co innego. Potem, zwracając się do starej: Słuchajno Brocanto, pogadamy we dwoje.
— A co tam nowego, panie Salvatorze? zapytała cyganka z pewnym niepokojem, od którego nigdy, zdaje się, wolną nie była zupełnie, a który mógł mieć źródło swe w przepisach policyjnych, dotyczących nowoczesnych czarownic.
— Czy pamiętasz noc z ostatniego wtorku na popielec?
— Pamiętam, panie Salvatorze.
— Czy pamiętasz odwiedziny moje o siódmej z rana?
— Doskonale.
— Czy przypominasz sobie to, co odwiedziny te poprzepziło?
— Przed przybyciem pana posyłałam Babolina do bakałarza z przedmieścia św. Jakóba.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/862
Ta strona została przepisana.