Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/864

Ta strona została przepisana.

mieć dopóty tylko, dopóki go odemnie nie zażądano... Oto jest, panie Salvatorze, dodała ze łzą w oku, w gruncie bowiem przykro jej było rozstać się z ślicznym klejnocikiem, bardzo byłam o niego staranną!
— Dziękuję ci, aniołku! Mam pewne powody, dla których muszę wziąć od ciebie ten zegarek...
— O! nie pytam się dlaczego, mój przyjacielu, przerwała Róża.
— Ależ to zegarek wartujący najmniej sześćdziesiąt franków! zawołała Brocanta, a ponieważ go znalazłam...
— Dam inny Róży, a będzie go lubiła jak ten, nieprawdaż, moje dziecko? rzekł Salvator.
— O! nierównie więcej, panie Salvatorze, skoro będzie od pana.
— Masz tu przytem pięć luidorów, Brocanto, za które sprawisz jej sukienkę wiosenną i kapelusik. Przy pierwszym pięknym dniu, wezmę ją z sobą na przechadzkę; dziecko potrzebuje świeżego powietrza.
— O! tak, o! tak! rzekła Róża, klaszcząc w ręce i skacząc.
Brocanta pomrukiwała; ale Salvator spojrzał na nią bystro. Potem wziąwszy zegarek, po który przyszedł, zabierał się odejść, ale Róża przyczepiła się do niego.
— Nie, nie, mówił Babolin zazdrosny o swe funkcje, to moja rzecz odprowadzać pana Salvatora.
— Ustąp mi na ten raz! prosiła Róża.
— O! rzekł Babolin, a ja?...
Salvator włożył mu w rękę parę trojaków.
— Ty zostań tu, rzekł.
Zrozumiał, że Róża chce mu coś powiedzieć na osobności.
— Pójdźmy! rzekł.
I uprowadził dziecię.
Gdy stanęli w przedpokoju, Róża skoczyła mu na szyję i ucałowała.
— O! panie Salvatorze, jakiżeś ty dobry i jak ja ciebie kocham!
Salvator spojrzał na nią i uśmiechnął się.
— Czy nie miałaś mi nic innego jeszcze do powiedzenia, Różyczko? zapytał.
— Nie, odrzekła dziewczynka, patrząc nań ze zdziwieniem, chciałam pana tylko ucałować i nic więcej.
Salvator ucałował ją z kolei i uśmiechnął się powtór-