Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/866

Ta strona została przepisana.

boleści chrześciańskiej, z jej wzniosłym wyrazem cierpliwości i zaparcia siebie. Skinęła lekko głową za usłyszeniem głosu Salvatora, tak, że mógłby ją był wziąć za statuę Świętej.
I poczciwy Miller wyglądał też jak skamieniały smutek. Zacny ten człowiek, który pierwszy podał myśl pensjonatu i wskazał adres pani Desmarets, wciąż uważał się za jedynego sprawcę nieszczęścia, i zamiast pocieszać Justyna, sam musiał przez niego być pocieszanym.
Justyn nie był tak znękany jak można było przypuszczać. Pierwszych dni, przez cały czas wolny od zajęć, siedział on u siebie, upadły na duchu. Ale gdy poznał ogrom swej rozpaczy, boleść ta odrodziła go niejako. Odświeżył się w niej niby w kąpieli gorzkiej i ten, który zrazu zdawał się najbardziej wrażliwym z całej rodziny, silnem oddziałaniem na siebie samego, nabrał mocy i każdemu ze swoich jej udzielał. Spostrzegłszy wchodzącego Salvatora podniósł się, podał mu rękę i po bratersku dłoń jego uścisnął.
Poczciwy Miller raczej dla zadość uczynienia sumieniu, niż w nadziei otrzymania odpowiedzi pomyślnej, zadał mu pytanie:
— Czy są jakie wiadomości?
Wreszcie od wyjazdu Miny były to słowa, z któremi wszyscy oni spotykali się wzajem.
Ile razy Celestyna wróciła z miasta, Justyn i matka zapytali: I cóż?
Jeżeli wyszedł Justyn, jakkolwiek na krótko, to matka i Celestyna witały go za powrotem tem samem pytaniem.
Tak samo było z Millerem, gdy przychodził ze zwyczajną codzienną wizytą.
Tego dnia, jak powiedzieliśmy, Miller pierwszy zadał pytanie.
— Są! odpowiedział Salvator.
Celestyna oparła się o mur; matka zerwała się na równe nogi; Justyn opadł na krzesło; Miller zadrżał...
— Ale czy dobre wiadomości? zapytał znów Miller.
Nikt inny nie miał siły mówić.
— Dobre! odpowiedział młodzieniec.
— Powiedz! powiedz! zawołali wszyscy.
— Nie oczekujcie, rzekł Salvator, nadmiernego szczęścia,, ażebyście nie doznali zawodu. To co mam wam powie-