Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/868

Ta strona została przepisana.

dziewicę zbliżającą się aleją ku ławce. Usiadła o cztery kroki od miejsca, w którem byłem ukryty.
— To była Mina?... wykrzyknął Justyn niezdolny się powstrzymać.
— Tak, to była Mina.
— I nie mówiłeś z nią?
— Mówiłem, skoro mi odpowiedziała, że cię zawsze kocha.
— A! prawda.
— Ale dajżeż mu mówić Justynie! zawołał Miller zniecierpliwiony.
— Mój bracie! prosiła Celestyna.
Matka wpadła w swą nieruchomość i bezmowność.
— W chwilę potem, mówił dalej Salvator, przyszedł młody człowiek i usiadł przy niej.
— Oh! odezwał się Justyn.
— Mylę się, nie usiadł, rzekł Salvator, Mina trzymała go przed sobą w postawie stojącej i pełnej uszanowania.
— A tym młodzieńcem, nieprawdaż, był hrabia Loredan de Valgeneuse?
— Tak, to był hrabia Loredan de Valgeneuse, powtórzył Salvator.
— O! nędznik! rzekł Justyn zgrzytając zębami; jeżeli mi kiedy wpadnie w ręce...
— Cicho, Justynie! rzekł Miller.
— Jak nie będziesz słuchał spokojnie, Justynie, rzekł Salvator, przestanę mówić.
— O! nie, nie, mój przyjacielu, proszę cię!
— Wysłuchałem ich rozmowy od początku do końca, a z rozmowy tej, której szczegółów nie chcę ci przytaczać, dowiedziałem się, że pan Loredan de Valgeneuse otrzymał upoważnienie do aresztowania ciebie.
— Do aresztowania! zawołali wszyscy obecni.
Jedna tylko pani Corby milczała.
— A o cóż go oskarżają? zapytał pan Miller.
— Tak, o co mnie oskarżają? powtórzył Justyn.
— O nieprawne zatrzymanie małoletniej, przewidziane artykułami 354, 355 i 356 kodeksu karnego.
— O, nędznik! zawołał Miller nie mogąc się powstrzymać.
Justyn zamikł.
Matka, jak powiedzieliśmy, nieruchoma, nie wyrzekła ani słowa, nie zmieniła wyrazu twarzy.
— A jednaki... energicznie wyrwał się Justyn.