zdawało mi się, że jestem jako ów człowiek, który widząc jak innego w lesie napadają złoczyńcy, kryje się za drzewa i pozwoli go obedrzeć, okaleczyć, zasztyletować, nie dając mu pomocy. Głucho jęcząc, powiedziałem sobie, że prócz śmierci, lekarstwo jest na wszystko, i że sama śmierć nawet jest złem jednostkowem, na którem nie cierpi rodzaj cały. Raz, kiedy jeden umierający okazywał mi swe rany, zapytałem go: „Kto ci je zadał?“ „Społeczeństwo! bliźni!“ odpowiedział. Wtedy, powiedziałem mu: „Nie, to nie społeczeństwo, nie bliźni zadali ci te rany. Nie bliźniemi mojemi są ci co czyhają na ciebie w głębi lasu i wydzierają sakiewkę; nie są bliźniemi mojemi ci, co wiążą ci ręce i mordują. Są to ludzie źli, przeciwko którym trzeba walczyć, są to chwasty, które trzeba wydrzeć „Mogęż to uczynić?“ zapytał mnie zraniony. „Jestem sam jeden“.
„Nie, odpowiedziałem, podając mu rękę, jest nas dwóch“.
— Przepraszam cię, Salvatorze, rzekł Justyn chwytając jego rękę, jest nas trzech.
— Mylisz się Justynie, jest nas pięćkroć sto tysięcy!
— Dobrze, rzekł Justyn, którego oczy zaiskrzyły się radością, i niech Bóg, który mnie słyszy, odrzuci mnie od siebie w dniu, w którym zapomnę lub wyprę się słów moich.
— Dobrze, Justynie!
— Niech idzie do szatana ten nędzny zbiór idjotów, intrygantów, jezuitów, który bezwstydnie nazwano Odnowieniem, a który jest tylko podmuchem obcym wiejącym na ziemię francuzką!
— Dosyć, rzekł Salvator, bądź u mnie o piątej i uprzedź swoich, że nie powrócisz na noc.
— Gdzie pójdziemy?
— Powiem ci o piątej.
— Czy trzeba wziąć broń?
— Nie trzeba.
— O piątej?
— O piątej!
Rozstali się.
Jak widzimy, dosyć im było jednej chwili dla porozumienia się w sprawie, w której obaj narażali głowy.
O piątej Justyn był już u Salvatora.
Salvator przedstawił go Fragoli.
— Przyrzekłem ci, rzekł, nauczyciela śpiewu dla Kar-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/872
Ta strona została przepisana.