nie; potem, wtem samem miejscu, którędy wczoraj przełaził przez mur, Salvator zatrzymał się.
Justyn zmierzył oczyma wysokość muru. Mniej od towarzysza nawykły do ćwiczeń gimnastycznych, zastanawiał się, jak przezwyciężyć przeszkodę. Salvator oparł się o mur i podał Justynowi obie ręce, jako pierwszy szczebel.
— Więc mamy przeleźć? zapytał Justyn.
— Nie obawiaj się; nie spotkamy nikogo, rzekł Salvator.
— O! ja się nie o siebie obawiam, ale o ciebie.
Salvator uczynił ruch ramionami, którego nie kusimy się nawet wytłómaczyć.
— Wejdź! rzekł.
Justyn stanął nogami na rękach, potem na ramionach Salvatora, potem przestąpił przez mur.
— A ty? zapytał.
— Skacz na drugą stronę i nie turbuj się o mnie.
Justyn powolnym był jak dziecko. Gdyby nie na ziemię ale w ogień kazał mu skoczyć Salvator, postąpiłby tak samo. Skoczył, a Salvator usłyszał odgłos nóg jego na ziemi. Sam zaś ze zwykłą zręcznością, pięściami pochwycił się za grzbiet muru i w jednej sekundzie znalazł się w parku przy Justynie.
Trzeba było się zorjentować, ażeby nie robić bezpotrzebnych zakrętów, tak jak wczoraj, kiedy Salvator szedł za Rolandem. Młodzieniec chwilkę się zatrzymał, zebrał, wspomnienia i ruszył prosto przez park. Po pięciu minutach drogi zatrzymał się znów, zorjentował i zwrócił nieco na lewo.
— Już mamy! rzekł Salvator, oto jest drzewo. A do siebie zapewne dodał: I oto grób.
Obaj zapuścili się w gęstwinę i czekali. Po kilku sekundach, Salvator oparł rękę na ramieniu przyjaciela.
— Cicho! rzekł, słyszę szelest sukni.
— Więc to ona? rzekł Justyn drżąc.
— Zapewne, tylko pozwól, żebym ja się pokazał naprzód. Pojmujesz, jakie wrażenie mogłoby uczynić na tem dziecku twoje niespodziewane ukazanie się... Zbliża się, jest sama. Ukryj się tu, i nie pokazuj, aż dam ci znak. Otóż ona!
Była to Mina.
Szła istotnie sama jedna.
— O! mój Boże! szepnął Justyn.
I wyglądało jakby się chciał rzucić.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/876
Ta strona została przepisana.