Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/88

Ta strona została przepisana.

część drzwi zastał zamkniętych; niektóre otworzyły się, by przepuścić odmowę.
Na przechadzkę udawali się wieczorami, nie śmiejąc przechadzać się po dniu.
Jednego wieczora tedy, gdy Justyn przechadzał się od strony rogatek Maine, czekając na swego starego nauczyciela, by udać się z nim do pewnej pani, której syn potrzebował korepetycji, usłyszał nad głową, w jednym z wielkich szynków utrzymujących muzykę, zwadę pomiędzy kontrabasistą i drugim skrzypkiem.
Zkąd się wszczęła ta zwada, Justyn nie wiedział i wreszcie nic go to nie obchodziło, kiedy usłyszał te słowa:
— Panie Duruflet, mówił kontrabasista, po tem co zaszło, przysięgam, że noga moja nigdy nie postanie w domu, w którym pan będziesz, a na dowód wychodzę ztąd natychmiast!
I w samej rzeczy, kontrabasista wybiegł śpiesznym krokiem z kontrabasem pod pachą, machając smyczkiem jak mieczem ognistym.
— Oho! pomyślał Justyn, oho!... I uderzył się w czoło. Przyszedł mu pomysł.
Jednocześnie, kiedy pomysł ten przychodził do Justyna przez okno od szynku, z drugiej strony nadciągał pan Miller od końca ulicy.

XVI.
Grajek najemny.

Justyn czekał na swego nauczyciela, krokiem nie postąpiwszy naprzód; rzekłbyś, że obawiał się, aby przez ustąpienie z miejsca nie stracił swego pomysłu. Opowiedział starcowi co zaszło.
— Aha! odezwał się tenże, wakans.
I naraz jemu także przyszedł pomysł: że to miejsce kontrabasisty na srebrnej sali, jakkolwiek odrażające, miałoby tę korzyść, iż przerwałoby jednostajność życia młodego człowieka. Wreszcie, dochód byłby wielką pomocą dla biednej rodziny.
— Ale czy ci tylko je dadzą? dodał.
— Spodziewam się, skromnie odpowiedział Justyn.