— Dziękuję, nie potrzeba mi ścisłych proporcyj, dosyć mi będzie zdjąć szkic ogólny.
Salvator przerysował plan z dokładnością przypominającą rękę biegłego miernika; a po skończeniu rysunku:
— Panie, rzekł składając papier i chowając do kieszeni, pozostaje mi tylko podziękować panu i przeprosić za natręctwo.
Mer dowodził, że mu Salvator bynajmniej natrętnym nie był i próbował go nawet zatrzymać na śniadanie z „małżonką“ i dwiema „pannami“, lecz jakkolwiek nęcącem było zaproszenie, Salvator przeprosił gospodarza.
Mer, który chciał jak najpóźniej rozstać się ze swym gościem, odprowadził go aż do drzwi domu, i przed pożegnaniem ofiarował młodzieńcowi wszelkie usługi, co do dalszych objaśnień.
Tego samego dnia Salvator przedstawił Justyna w loży Przyjaciół Prawdy i wyrobił mu przyjęcie na wolno-mularza. Rozumie się, że Justyn bez zmarszczenia brwi dopełnił wszystkich prób: byłby przeszedł przez ogień, przez most choćby tak ostry, jak brzytwa, który z czyśćca prowadzi do raju Mahometa.
Czyż na celu tej ciężkiej i niebezpiecznej podróży nie stała Mina?
Nazajutrz Justyn przedstawionym był i przyjętym w jednym z oddziałów.
Od chwili tego drugiego przyjęcia, Salvator nie miał już nic skrytego dla swego przyjaciela i wyjawił mu wszystko, aż do ostatnich tajemnic, tego obszernego spisku we Francji, który, poczęty w roku 1815, miał wydać owoce dopiero w roku 1830.
Pozostawmy ich w tych politycznych zawikłaniach, w których i nasza opowieść znajdzie swe rozwiązanie, a sami wróćmy do Petrusa i do panny de Lamothe-Houdan.
W pachnącej szklarni, w której widzieliśmy, jak Petrus z miłością malował portret, zniszczony z takim gniewom, wsparta na szezlągu, okryta białą szatą ślubną, blada jak statua rozpaczy, Regina de Lamothe-Houdan, a ra-