Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/890

Ta strona została przepisana.

— O! wyrzekł z cicha młodzieniec, więc to, co podejrzewam jest prawdą?
— Co podejrzewasz? Powiedz Petrusie...
— Podejrzewam nasamprzód, że cię wydano zamąż wbrew twojej woli, że od tego związku zależał majątek albo cześć którego z członków twojej rodziny. Przypuszczam nareszcie, że pani jesteś ofiarą z tych haniebnych spekulacyj prawem dozwolonych, dlatego; że chronią się tajemniczo pod dyskretnym dachem rodziny... Zbliżam się do rzeczywistości, czy prawda?
— Tak, odpowiedziała Regina głosem ponurym, tak jest, Petrusie!
— A więc jestem na twe zawołanie, Regino, mówił Petrus, ściskając jej ręce, potrzebujesz mnie zapewne? Potrzebujesz serca i ramienia brata i mnie wybrałaś by spełnić czyn wymagający poświęcenia? dobrze uczyniłaś, dziękuję ci! A teraz siostro moja droga, powiedz mi wszystko co masz do powiedzenia... Mów, słucham cię na kolanach!
W tej chwili drzwi od pracowni otworzyły się nagle i stara pokojówka, która przed dziewiętnastu laty przyjęła Reginę na świat przychodzącą, ukazała się.
Petrus chciał powstać i rzucić się na taboret, ale Regina przeciwnie zatrzymała go na miejscu, kładąc mu na ramieniu rękę.
— Nie! pozostań, rzekła. A zwracając się do Nany: Co tam takiego, moja poczciwa Nano? zapytała.
— Przepraszam panią, że tak wchodzę, rzekła stara sługa, ale to pan Rappt...
— Czy on jest tam? zapytała Regina tonem wyniosłym.
— Nie, ale, zapytuje przez kamerdynera, czy pani hrabina zechce go przyjąć?
— On powiedział „pani hrabina?“
— Powtarzam słowa Baptysty.
— Dobrze, Nano; przyjmę go za pięć minut.
— Ale, odezwała się Nana, wskazując giestem Petrusa, ale jakże będzie z panem?
— Pan Petrus tu pozostaje, Nano, odrzekła Regina.
— Boże mój! szepnął Petrus.
— Pan? zapytała Nana.
— Zanieś odpowiedź moją panu Rapptowi i nie troszcz się o nic, moja dobra Nano, ja wiem, co czynię.
Nana odeszła.