Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/904

Ta strona została przepisana.

— Pan, mnie oszczędzić sromoty?
— Tak, obiegają o tym młodzieńcu pewne wieści...
Regina zadrżała, nie na to co hrabia miał powiedzieć, ale na to, co Petrus miał usłyszeć.
— Nie wierzę, przerwała.
— Jeszcze nic nie powiedziałem, a pani z góry już mi przeczysz?
— Bo z góry wiem, że pan skłamiesz.
— Pomimo pokrewieństwa z generałem de Courtenay, nie przyjmują go w żadnym domu z przedmieścia Saint-Germain.
— Bo on nie raczy przedstawiać się w salonie, gdzie mógłby spotkać pana.
— Żyje jak książę, a wiadomo, że nie ma majątku.
— A! tak, spotkałeś go pan raz w lasku Bulońskim jadącego na najętym koniu i raz na balkonie w teatrze Francuskim, za biletem, który mu dał przyjaciel jego Jan Robert.
— Bankierem jego mienią jakąś księżniczkę teatralną...
— Panie! krzyknęła Regina, blada z gniewu i zgrozy, zakazuję ci lżyć człowieka, którego kocham.
Słowa te rzuciła w stronę oranżerji, ażeby Petrus zrozumiał dobrze, iż one odnoszą się do niego, potem zadzwoniwszy:
— Jeżeli co może mnie pocieszyć w tem, że słucham obelg pańskich przeciw nieobecnemu, dodała, to przekonanie, że gdyby ten nieobecny stanął przed panem, nieśmiałbyś powtórzyć ani jednego słowa.
W tej chwili drzwi się otworzyły i weszła Nana.
— Odprowadź pana hrabiego, rzekła Regina, podając jej w rękę lichtarz.
A gdy hrabia, zgrzytając zębami z wściekłości, zdawał się wahać:
— Proszę wyjść, panie hrabio! odezwała się Regina z gestem najwyższego rozkazu i wskazując na drzwi.
Hrabia byłby się zapewne opierał; ale struchlał przed wielkością młodej kobiety. Rzucił na nią wzrokiem węża zmuszonego do ucieczki i ze ściśniętemi szczękami, ze skurczoną pięścią, głosem głuchym i groźnym:
— Niech i tak będzie, pani, odezwał się, żegnam.
I poszedł za Naną, która drzwi za nim zamknęła.
Ale scena była zbyt gwałtowną: serce Reginy, jak na-