magał koniecznie, byłby to jednak ciężki obowiązek do spełnienia.
Nic więc dziwnego, że słowa zamierały na ustach księdza Dominika.
— Mów dalej przyjacielu, powtórzył hrabia.
— Chcesz panie hrabio, abym o niej mówił?
— Tak, chcę wiedzieć jaką on kobietę pokochał.
— Zacna i szlachetna dopóki żył Kolomban, męczennica od czasu jego śmierci.
— Czy znałeś ją?
— Tak jak Kolombana.
Dominik opowiedział hrabiemu wszystko o Karmelicie, od pożycia jej z matką, aż do straszliwej katastrofy.
Hrabia wysłuchał opowiadania, nieruchomy, z oczami w jeden punkt utkwionemi. Chwilami cicha łza spływała po jego twarzy. A kiedy ksiądz skończył mówić:
— Byliby szczęśliwi, rzekł, przy mnie, w starej baszcie Penhoelu! I ja byłbym szczęśliwy przy nich...
— Panie hrabio, podjął Dominik, widząc starca usposobienie, czy nie mógłbym zawieźć Karmelicie przebaczenia od ojca Kolombana?
Hrabia zadrżał i zdawał się wahać przez chwilę. Potem z nieopisanym akcentem prośby w głosie:
— Niech Bóg przebaczy Karmelicie, wyrzekł, jak ja jej przebaczam...
I wzniósł ręce do nieba. Wstał i krokiem pewnym poszedł do biurka.
Jedna lampa tylko paliła się w pokoju, hrabia przez chwilę szukał kluczyka, potem wyjął z szuflady pakiecik owinięty w papier. Zbliżył się do księdza, który rękę mu podał.
— Dziękuję hrabio, rzekł, za przebaczenie udzielone nieszczęśliwej.
— Nie dosyć przebaczyć, odpowiedział starzec, ale ja z przerażeniem myślę, co to za nieszczęście dla niej, że go przeżyła. Ilekroć modlić się będę za „niego“, pomodlę się i za nią... A jako uznanie dla kobiety, którą mój syn wybrał, posyłam jej jedyny skarb jaki posiadam, pierścień jasnych włosów, ręką matki jego ucięty.
Przy tych słowach rozwinął pakiet i na papierze napisał te słowa:
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/930
Ta strona została przepisana.