Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/936

Ta strona została przepisana.

— Ojcze mój, rzekła, bądź tak dobry i przejdź do sąsiedniego pokoju.
— Ja całkiem, odchodzę, siostro, rzekł Dominik. Mnie także czekają w domu i tylko dla spełnienia obowiązku, który miałem sobie za święty, przyszedłem tu najpierw. Proś, ażeby mi przebaczyła, żem tak bez przygotowania przyniósł jej słowa ojca mojego przyjaciela.
Następnie składając do jej rąk pakiet, który otrzymał od hrabiego Penhoela i którego wartość w kilku słowach wytłómaczył Fragoli, wyszedł, opiece jej pozostawiając Karmelitę.
Po kilku natarciach, przyszła do siebie nieszczęśliwa, otworzyła oczy i nasamprzód szukała wzrokiem księdza Dominika.
— Gdzie on jest? pytała głosem zdziwionym, czy to nie był sen?
— Nie, odrzekła Fragola, on tu był.
— Dominik, wszak tak?
— On sam.
— Gdzie się podział?
— Tyś zemdlała, a on przez dyskrecję wyszedł.
— O! jakżebym chciała widzieć go raz jeszcze, rzekła Karmelita.
— Będziesz się z nim widzieć, odpowiedziała Fragola, ale jutro lub później, jak nabierzesz więcej siły.
— O! ja silną jestem! zawołała Karmelita. Pamiętaj, że miałam go zapytać o tysiące szczegółów... Gdzie on jest? gdzie spoczywa? Pójdziemy, nieprawdaż, odbyć pielgrzymkę do jego grobu?
— Pójdziemy, droga siostro, bądź spokojna.
— Wszak on mówił o jego ojcu, prawda? Mówił, że mi przebacza, że mnie błogosławi?
— Tak, przebaczył ci i błogosławił. Widzisz więc, że Bóg jest z tobą.
— O! westchnęła Karmelita opadając na szezląg, czemuż nie jestem z nim razem!
I złożywszy ręce modliła się pocichu.
— Dobrze, odezwała się Fragola, módl się, droga, nieszczęśliwa duszo; wszystko zawiera się w modlitwie: uspokojenie, pociecha, siła. Zamknij teraz oczy i staraj się zdrzemnąć.