Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/938

Ta strona została przepisana.

— Podarek, jaki przesyła ci hrabia Penhoel, dar drogocenny, skarb!
— Fragolo, błagam cię, odezwała się żywo, prawie niecierpliwie Karmelita, daj mi to, po co mnie dręczysz.
— Pozwól mi obchodzić się z tobą jak z dzieckiem.
Karmelita opuściła głowę na piersi.
— Czyń jak chcesz, rzekła, tylko uważaj ażebyś sił moich nie wyczerpała do ostatka.
— Jesteś zgnębiona, a więc bliska uspokojenia; miej silną wolę, a będzie dobrze.
— Patrz, czy tak nie jest? rzekła Karmelita. I uśmiechnęła się do Fragoli. Czy chcesz lepszego jeszcze dowodu, mówiła dalej, bo ty masz zawsze słuszność!... Przez tak długi czas jak zechcesz, trzymać będę głowę na twych piersiach, a ty w kwadrans dopiero oddasz mi podarunek hrabiego Penhoela... Zdobyła się na siłę i z uśmiechem: Od ojca Kolombana, dodała.
— Ha! jesteś widzę bohaterką, rzekła Fragola, nie chcę cię dłużej wytrzymywać.
Podniosła się, Karmelita zatrzymała ją.
— Fragolo, zawołała, moja szlachetna, moja święta Fragolo, któż ciebie lepiej, niż najsławniejszych lekarzy, nauczył tej umiejętności serca, którą ty goisz rany moje? A! życie wyda mi się zawsze miłem, póki trzymać cię będę za rękę.
— Dobrze, odpowiedziała Fragola, trzeba wynagrodzić dziecię za posłuszeństwo. I lekko wyjmując rękę z rąk przyjaciółki, poszła wydobyć z tualetki pakiecik i podając Karmelicie: Jego matka, rzekła, powtarzając słowa hrabiego, ucięła mu z głowy w dniu urodzenia.
— Boże łaskawy! wykrzyknęła Karmelita, rzucając się na promień włosów, jak lwica, która szczenię swe odnajdzie, Boże łaskawy! to włosy mojego Kolombana!...
I po raz pierwszy serce Karmelity, od śmierci Kolombana puste i jak grób zimne, zalało się niewymownem szczęściem. Wzięła promień włosów, obracała go na wszystkie strony, całowała po tysiąc razy, oblała łzami, a potem podnosząc je do ust Fragoli:
— Ty także kochałaś go jak brata, rzekła, pocałuj te piękne włosy, moja siostro...

Koniec tomu ósmego.