— A gdzie ona jest?
— W ziemi.
Wymawiając te słowa, dzieweczka zapłakała.
Dwaj przyjaciele rozczuleni, odwrócili się każdy w inną stronę, ażeby nie pokazać, że płaczą.
Dzieweczka siedziała nieruchomie i zdawała się oczekiwać na nowe zapytania.
— Zkąd się tu wzięłaś sama jedna? zapytał pan Miller po chwilowej przerwie.
Otarła łzy paluszkami i odpowiedziała głosem drżącym:
— Ja idę ze wsi.
— Z jakiej wsi?
— Z Bouille.
— Niedaleko Rouen? zapytał Justyn radośnie, jak gdyby sam będąc z okolic Rouen uszczęśliwiony był tem, że ma współrodaczkę, tę śliczną dziewczynkę.
— Tak, panie, rzekła.
I w rzeczy samej, było to świeże Normandzkie dziecię, z licem pulchncm i pełnem; dziewczynka biała i różowa, istna jabłonka w rozkwicie.
— Któż cię tu przecie przyprowadził? zapytał stary nauczyciel.
— Przyszłam sama.
— Pieszo?
— Nie, w powozie aż do Paryża.
— Jakto, do Paryża.
— Tak, a z Paryża pieszo aż tu.
— I dokądżeś szła?
— Szłam na jedno przedmieście w Paryżu, co się nazywa przedmieście św. Jakóba.
— A tam po co?
— Miałam zanieść bratu mojej mamki list od naszego proboszcza.
— Ażeby brat mamki wziął cię do siebie, zapewne?
— Tak, panie.
— Jakże się stało, że zaszłaś aż tu, moje kochane dziecię?
— Bo dyliżans przyszedł zapóźno, jak tam mówiono tak, że wszyscy na przedmieściu spali. Więc jak zobaczyłam rogatkę, pomyślałam, że musi być gdzie blisko pole; zaczęłam szukać i znalazłam.
— Więc chciałaś tu przeczekać do rana, by udać się do osoby, do której cię posłano?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/94
Ta strona została przepisana.