— Czy masz nam co powiedzieć? zapytał Jan Robert, który wyczytał odcień niepokoju w oczach Salvatora.
— Mam i coś bardzo ważnego nawet, odrzekł Salvator. A obróciwszy się z ostrożnością: Na cokolwiek będziecie patrzeć, cokolwiek będziecie słyszeć, jakkolwiek dobrą wyda wam się sposobność, nie czyńcie nic!
— Cóż to tedy ma zajść? zapytał Ludowik.
— Nie wiem, odrzekł Salvator, ale w każdym razie rozruch.
— W dzień pogrzebu? naiwnie zapytał Justyn.
Salvator uśmiechnął się.
— Znasz przysłowie, kochany Justynie: „kto smaruje ten jedzie“.
— Dlaczegóż więc nie każesz nam nic robić?
— Bo jest rozruch i rozruch.
— Zapewne, wtrącił Ludowik, który zrozumiał znaczenie słów Salvatora, inny jest rozruch wywołany, a inny dobrowolny.
— Inaczej mówiąc, są zawichrzenia bez wichrzycieli, dodał Jan Robert.
— Do licha! rzekł Petrus, takie są najniebezpieczniejsze, jak nieraz słyszałem od mego kochanego stryjaszka.
— A twój kochany stryjaszek ma wielki rozum i słuszność, zacny Petrusie, oświadczył Salvator. Potem zwracając się do Justyna: A ty, bądź spokojny, Justynie. Po wyjściu z kościoła, czy tam będą krzyczeć: „niech żyje wolność druku!“ czy „precz z ministrami!“ czy cokolwiek innego; nich krzyczą. Jeżeli będą się bić, niech się biją; jeżeli ci będą grozić, nie oburzaj się. Jednem słowem, na wszystko, co się dziać będzie, a co ja czuję w powietrzu, patrz z zimną krwią głuchego, ze spokojem niemego, z martwotą ślepca.
— Dobrze, powiedział Justyn z westchnieniem człowieka ubolewającego, że mu się wymyka pierwsza sposobność do odznaczenia.
Salvator zrozumiał ruch bakałarza i w formie pociechy rzekł:
— Trochę cierpliwości, mój drogi, niedługo okaże się sposobność pomyślniejsza. Schowaj więc swoją dobrą wolę; a tymczasem najgłębsze milczenie. Jużeśmy i tak zawiele mówili: spojrzyjno, jakie to podejrzane miny okrążają nas.
Jakoż istotnie, we wszystkich kierunkach, blisko i opo-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/951
Ta strona została przepisana.