— Ależ gdy go zgubiłem?
— Dla nas dwóch obecnie zdobycz nieuchwytna istnieć nie może.
— Zatem, mówił Gibassier przekonany, iż pan Jackal chwali się, zatem, nie ma chwilki do stracenia.
I powstał, jak gdyby dla natychmiastowej pogoni, kiedy naczelnik zawołał:
— W imieniu Jego królewskiej mości, której będziesz miał honor utrzymać chwiejną koronę, dzięki ci składam za twój zapał.
— Uznaję się też najniższym, ale i najwierniejszym poddanym Najjaśniejszego pana! rzekł Gibassier, skromnie się kłaniając.
— Doskonale, a bądź pewny nagrody, gdyż nie królów to posądzać można o niewdzięczność.
— Prawda, niewdzięczne są tylko ludy, odrzekł Gibassier filozoficznie, wznosząc wzrok ku niebiosom i westchnął głęboko.
— Wiwat! kolego.
— W każdym razie, kochany panie Jackal, niezależnie od nagród królewskich i niewdzięczności ludów, pozwól mi oświadczyć, iż cały oddaję się na twoje usługi.
— Nie; raczej będziesz łaskaw zjeść ze mną skromne śniadanko.
— A on wyślizgnie się tymczasem.
— Nie, bo on czeka na nas.
— Gdzie?
— W kościele.
Galernik z rosnącym podziwem spoglądał w oczy naczelnika, łamiąc sobie głowę nad zbadaniem, zkąd wie o tajemnicy jego własnej. Cóżkolwiekbądź jednak, pragnąc zgłębić ostatecznie jak daleko sięgają wiadomości pana Jackala, odezwał się z udaną obojętnością:
— Doprawdy, w kościele? tego się domyślałem.
— A to czemu?
— Ponieważ człowiek w ten sposób rozbijający się po publicznych drogach, pospiech swój tem chyba tłómaczy, iż dąży do zbawienia duszy.
— Coraz to lepiej! winszuję ci tak doskonałego daru obserwacji, gdyż stanie się on na przyszłość ciągłym obowiązkiem twoim.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/975
Ta strona została przepisana.