Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Na przedmieściu św. Jakóba.
— Tak, panie.
— Ale, rzekł Justyn, ja znałem tam jednego tylko stelmacha, pod Nr. 111.
— Zdaje mi się, że to ten sam.
Justyn nie dokończył; przed rokiem prawie te warsztaty stelmasze z pod Nr. 111 naraz zamknięto i dopiero otwarte zostały ale przez jakiegoś ślusarza. Justyn nie chciał powiedzieć nic niepokojącego dziewczynkę, póki sam się nie upewni.
— Ale tak, tak, mówiła dalej dziewczynka, nie powiem już nawet, że mi się zdaje, iż to ten sam numer, jestem tego pewna.
— Zkąd jesteś tego pewna, moje dziecię?
— Tak jest... czytałam kilka razy adres, kazano mi się go nauczyć na pamięć, na wypadek, gdybym list zgubiła.
— A pamiętasz nazwisko które było na adresie?
— Oczywiście... Było tam: „Do pana Durier...“
Dwaj przyjaciele spojrzeli po sobie, ale nic nie odpowiedzieli. Wtedy, mniemając, że milczenie ich pochodzi z braku ufności w jej słowa, dziewczynka dodała z pewnym odcieniem dumy:
— O, ja oddawna umiem czytać!
— Nie wątpię, moja panienko, odpowiedział stary nauczyciel.
— A co myślałaś robić u brata twej mamki?
— Myślałam pracować.
— A jaką mianowicie zajmować się pracą?
— Jakąkolwiek; umiem wiele rzeczy.
— Nap rzykład?
— Umiem szyć, prasować, robić czepeczki, znam hafty, koronki.
Im więcej rozgadywali się z dziewczynką, tem więcej nowych odkrywali w niej zalet, tem więcej sercem lgnęli do niej.
Niebawem dowiedzieli się całych jej dziejów, którym nie zbywało na pewnej tajemniczości.
Pewnej nocy, jakiś powóz zatrzymał się w Bouilly, było to w roku 1812; wysiadł z powozu mężczyzna, niosąc w ręku ciężar, którego kształt trudno było rozpoznać. Przybywszy do małego dworka, który samotnie stał na przeciwnej stronie wsi, dobył z kieszeni klucz, otworzył drzwi,