pana Sarranti i w którym mieszka właśnie syn jego, ksiądz Dominik.
— Idź dalej, rzekł Gibassier, nie chcąc za nic w świecie stracić nitki opowiadania.
— A więc, pierwszą myślą pana Jackala po otrzymaniu twego listu było kazać mnie przywołać dla zapytania, czy nie znam kogoś w tym domu. Zrozumiesz łatwo, jak wielką była radość moja, gdym dowiedział się, iż straż owej kryjówki powierzono właśnie przyjaciółce przyjaciółki mego przyjaciela. Pobiegłem więc do Barbetty, spodziewając się znaleźć Avoine’a, który przychodzi zwykle o tej godzinie na kawę, a znalazłszy go istotnie, szepnąłem dwa wyrazy, on na to cztery do ucha kobiecie, która natychmiast popędziła do przyjaciółki; była godzina ósma.
— Nie źle, wtrącił Gibassier, domyślając się już początkowych zgłosek szarady, praw dalej!
— Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała w jednym z kątów izby, przybywszy do swej przyjaciółki, był list do pana Dominika Sarranti.
— „Cóż toi wykrzyknęła Barbetta, czy nie wrócił dotąd wasz mnich?“
— Nie, odrzekła przyjaciółka, oczekuję go co chwila...
— „To dziwne, że on tak długo nieobecny.“
— Czyż wiedzieć można kiedy powróci ksiądz... Lecz dlaczego mnie pytasz o niego?
— „Ponieważ widzę tu pismo oczekujące“, odrzekła Barbetta.
— Tak, przyniesione wczorajszego jeszcze wieczora.
— „A to śmieszne! wygląda, jakby ten list pisała kobieta.“
— Mylisz się, rzekła przyjaciółka, od pięciu lat jego tu zamieszkania, nie dostrzegłam żadnej buzi kobiecej.
— „Dobrze ci mówić...“
— Ależ nie, nie; pisał to mężczyzna, który przeraził mnie nawet bardzo.
— „O! czyżby cię znieważył kumo?“ zapytała Barbetta.
— Bogu dzięki nie. Lecz widzisz, chrupnęłam sobie nieco i możesz wyobrazić sobie co uczułam, kiedy ujrzałam czarne jak węgiel straszydło...
— „Czy tylko to nie djabeł, przypadkiem?“
— O! wcale nie, byłby mi przecie całą izbę napełnił wonią siarki i smoły. Otóż pytał o powrót Dominika, a
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/982
Ta strona została przepisana.