— Młodzieńca wsuwającego karteczkę w książkę od nabożeństwa jakiejś dziewicy.
— Bądź pewnym, Carmagnola, iż to nie jest karteczka pogrzebowa; a za tą parą gołąbków?
— Poczciwca smutnego, jak gdyby to on miał być chowanym, widuję go na wszystkich nieledwie obchodach tego rodzaju.
— Musi on w głębi serca żywić to smutne przekonanie, że nikt nie pójdzie za jego pogrzebem. Dalej kogo widzisz, mój towarzyszu?
— A! to on! nareszcie rozmawia z panem de la Payette!
— Czy istotnie? to jest pan de la Fayette? pytał galernik tonem uszanowania, jakie najpodlejsí nawet mimowiednie czuli dla tego zacnego starca.
— Jakto! miałbyś śmiałość nieznać wielkiego la Fąyetta? zawołał zdziwiony Carmagnole.
— Niestety! opuścić musiałem Paryż w dzień przedstawienia się jemu jako kacyk Peruwiański, który przybył studjować konstytucję francuską, rzekł galernik westchnąwszy nabożnie.
I obaj zbiry posuwać się zaczęli w stronę swojej zdobyczy, kiedy w tej właśnie chwili Salvator wzkazywał ich swym towarzyszom.
Gibassier podwójnym obdarzony wzrokiem, nic nie stracił z tego, co działo się między młodzieżą, zwróciwszy się więc do towarzysza, szepnął:
— Sądzę, iż pięciu tych młodzieńców poznają nas, nieźleby przeto było rozłączyć się na chwilę, przez co lepsze nawet damy baczenie na naszego obywatela, a jest przecież miejsce, w którem zawsze znaleźć się będziemy mogli.
— Masz słuszność, odpowiedział Carmagnole, spiskowcy niebezpieczniejsi są, niżby kto myślał.
— Nie zawadzi wierzyć temu, co utrzymujesz.
— Wiesz jednak, że pojedyńczego tylko człowieka aresztować mamy.
— Zapewne, bo cóż poczęlibyśmy z mnichem? Onby nam cały kler wsadził na kark!
— I to, aresztować go pod przybranem nazwiskiem Dubreuil, za skandal popełniony w kościele, zauważył Carmagnole.
— Rozumie się, potwierdził Gibassier.
— Ruszajmy więc!
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/985
Ta strona została przepisana.