— Więc wiedzieli, że będzie rozruch? przyjaciele pańscy zwietrzyli rozruch?
— O! najzupełniej, kochany panie Jackal. Najstarsi majtkowie nie domyślają się burzy z taką przenikliwością, jak moi przyjaciele zwietrzyli rozruch.
— Doprawdy?
— Bezwątpienia. Wyznaj wreszcie, kochany panie Jackal, że trzebaby dużo złej woli, ażeby nie pojąć tego, co się dzieje.
— A cóż się takiego dzieje? zapytał pan Jackal zsuwając okulary na nos.
— Nie wiesz pan?
— Zgoła nic.
— To pan się zapytaj tego pana, którego tam aresztują.
— Gdzie? zapytał pan Jackal nie podnosząc okularów, co dowodziło, że on tak dobrze jak i Salvator widział dokonywane aresztowanie. Jakiego pana?
— A! prawda, rzekł Salvator, masz pan wzrok tak krótki, że nie mógłbyś dojrzeć.
Jednakże, spróbój pan... Patrz, tam, o dwa kroki od mnicha.
— A! w samej rzeczy, zdaje mi się widzę, jakby suknię białą.
— A! na Boga! zawołał Salvator, ależ to ksiądz Dominik, przyjaciel biednego Kolombana. Myślałem, że jest w Bretonii, w zamku Penhoel.
— Był tam istotnie, rzekł pan Jackal, ale powrócił dziś rano.
— Dziś rano? Dziękuję panu za tak dokładną wiadomość, rzekł z uśmiechem Salvator. Otóż, obok niego, czy widzisz pan?
— A! tak, człowieka, którego aresztują, to prawda: żałuję tego obywatela całem sercem.
— Więc go pan nie znasz?
— Nie.
— A znasz pan tych, co go aresztują?
— Mam wzrok tak słaby... a przytem ich tam jest dużo, zdaje mi się.
— Dwaj mianowicie trzymają go za kołnierz; czy tych pan nie znasz?
— Aha! tych dwóch to znam. Ale gdzie ja ich u licha widziałem? Doprawdy, nie wiem.
— Nie pamiętasz pan?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/994
Ta strona została przepisana.