Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/996

Ta strona została przepisana.

tycznej, rozkazał swym agentom pod temże nazwiskiem aresztować upartego spiskowca.
Na widok aresztowania ojca, ksiądz Dominik uniesiony pierwszym popędem, rzucił się ku niemu. Ale pan Sarranti zatrzymał go znakiem.
— Nie mieszaj się „pan“ do tej sprawy, rzekł do mnicha. To jakaś omyłka, jutro zapewne będę wolny.
Mnich cofnął się przed tem zaleceniem, które uważał jako rozkaz.
— Zapewne, rzekł na to Gibassier, jeżeli się mylimy, sprawiedliwość będzie panu oddana.
— Ale na mocy jakiego rozkazu aresztujecie mnie?
— Mamy rozkaz sprowadzić niejakiego Dubreuila, który tak jest do pana podobny, że nie zatrzymując pana, minąłbym się ze swym obowiązkiem.
— A dlaczegóż, jeżeli chcecie uniknąć skandalu, aresztujecie mnie tu, nie gdzieindziej?
— Bo policja aresztuje tam, gdzie kogo spotka, rzekł Carmagnole.
— Nie licząc, że biegamy za panem od samego rana, dodał Gibassier.
— Jakto, od rana?
— Tak, rzekł Carmagnole, od czasu jak pan wyszedł z hotelu.
— Z jakiego hotelu? zapytał Sarranti.
— Z hotelu na placu Saint-André-des-Arcs, rzekł Gibassier.
Na te słowa, jakby błyskawica przemknęła przez umysł Sarrantego. Zdawało mu się widzieć na twarzy, słyszeć w głosie Gibassiera, coś co mu przypominało rysy i dźwięki nieobce. Potem przyszła mu na pamięć: podróż, Węgier, kurjer z depeszami, pocztylion, jak we mgle, a jednak instynktem odgadł wszystko.
— Nędzniku! zawołał Korsykanin bledniejąc jak trup i sięgając ręką pod surdut.
Gibassier spostrzegł błysk sztyletu i możeby śmierć była nastąpiła zaraz, jak piorun za błyskawicą, ale Carmagnole, który widział i zrozumiał ruch, schwycił oburącz rękę Sarrantego.
Czując się ściśnionym przez dwóch ludzi, Sarranti, zbierając całą siłę, wymknął się i rzucając się ze sztyletem w ręku w zbitą masę: