Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Dokonawszy tej czynności, cofnął się, aby ustąpić miejsca dworzanom.
Królowa, pogrążona w chwilowej zadumie, nagle podniósłszy głowę:
— Czuję, że, siedząc, łatwo przeziębić się mogę — powiedziała — pojedziemy jeszcze.
I powróciła do sani.
Filip daremnie oczekiwał rozkazu.
Nadbiegło dwudziestu panów.
— Nie, niech przyjdą hajducy moi — rzekła, dziękuję wam, panowie.
A kiedy ci już stanęli za saniami:
— Wolniutko — powiedziała im — wolniutko.
I przymnkąwszy oczy, pogrążyła się w cichem marzeniu.
Sanki powoli się oddalały, pociągając za sobą tłumy ciekawych i zazdrosnych.
Filip pozostał sam, ocierając wilgotne od potu czoło.
Upatrywał Saint-Georges‘a, aby złagodzić jego porażkę, choć słowem uprzejmem.
Lecz odebrał on od księcia Orleańskiego, swego protektora, zlecenie i opuścił plac boju.
Filip, trochę smutny, poczęści znużony, sam przerażony nieledwie tem, co nastąpiło, stał nieruchomy, przeprowadzając oczyma oddalające się sanie królowej, gdy poczuł, że coś się o jego bok obciera. Obrócił się i zobaczył ojca.
Staruszek, skulony niby karykaturka Hoffman‘a, zakutany w futro jak samojed, trącał go łokciem, ażeby nie wydobywać ręki z zarękawka, wiszącego mu na szyi.
Oczy jego, rozszerzone od zimna i radości, wydawały się pałającemi.
— Cóż — czy nie uściskasz mnie, mój synu? — powiedział.
Wymówił te słowa tonem, jakim odezwałby się ojciec atlety greckiego, składający mu podziękowanie za zwycięstwo, w cyrku odniesione.
— Z całego serca, drogi ojcze, — odpowiedział Filip.
Pomimo tej czułej formy, pewien chłód przebijał jednakże w oświadczeniu.
— La, la, a teraz, kiedyś mnie uściskał, ruszaj żwawo.
I popchnął go naprzód.
— Dokąd? — zapytał Filip.
— Ależ tam, u djabła!...