Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/107

Ta strona została przepisana.

we przyciemniające czasami jasną tarczę słoneczną. Ty, mój ojcze, i podobni tobie, powtarzając te oszczerstwa, nadajecie podłym gadaninom znaczenie. O! ojcze, jeżeli masz Boga w sercu, nie powtarzaj takich rzeczy.
— A ja je jednak powtarzam.
— Poco, dlaczego?... — krzyknął młodzieniec, uderzając nogą o ziemie.
— E! — rzekł starzec, chwyciwszy za ramię syna i patrzac mu w oczy z uśmiechem szatańskim — ej, Filipku, powtarzam ci, że się nie mylę, ze królowa patrzy za tobą, że królowa szuka cię i że cię pragnie... Pędź, leć, bo czeka na ciebie!
— Na boga! — zawołał Filip, kryjąc twarz swą w dłoniach na boga! przestań ojcze, bo doprowadzisz mnie do szaleństwa.
— Nie pojmuję cię doprawdy, Filipie — odrzekł starzec — czyż miłość to zbrodnia? Miłość dowodzi serca, a w oczach tej kobiety, w jej głosie, w jej ruchach, przebija wyraźnie ta miłość. Ona cię kocha, ja ci to mówię, ależ ty filozof, purytanin, kwakier, amerykanin, człowiek niezdolny do miłości. Niech więc patrzy, niech zwraca się ku tobie, niech cię oczekuje; znieważaj ją, pogardzaj nią, odpychaj ją od siebie. Filipie, a właściwie Józefie de Taverney, winszuję ci... winszuję ci, niedołęgo!...
I po tych słowach, nacechowanych dziką ironją, widząc, że sprawił pożądane wrażenie, zniknął jak szatan kusicie, po nasunięciu pierwszej myśli zbrodniczej.
Filip, pozostał sam z wezbranem sercem, z krwią, kipiącą w żyłach. Nie zauważył, ze od pół godziny stał w tem samem miejscu; że królowa skończyła przejażdżkę, że powracała, patrzyła ku memu, aż przejeżdżając obok, zawołała na niego:
— Dosyć przecież odpoczywałeś, panie de Taverney... chodź-że już, ty jeden tylko utniesz wozić królową po królewsku.
Filip popędził oślepiony, odurzony, pijany.
Położył rękę na oparciu sanek, i uczuł ogień w żyłach; dotknął włosów Marji-Antoniny i zadrżał całem ciałem.