Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Dobrze — odpowiedział król — i zwracając się do królowej, dodał:
— Wszystko idzie jak najlepiej.
Każdy z obecnych pytał spojrzeniem sąsiada, co te słowa „wszystko idzie jak najlepiej“, miały właściwie znaczyć?...
Pan de Castries niezwłocznie wszedł do sali i wygłosił:
— Wasza Królewska Mość raczy przyjąć pana komandora de Suffren, przybywającego z Tulonu?...
Nazwisko to, wymówione głosem donośnym, sprawiło w całem zgromadzeniu zamieszanie niewypowiedziane.
— Z całą przyjemnością — odpowiedział król.
Pan de Castries wyszedł.
Tłumy rzuciły się ku drzwiom, za któremi zniknął de Castries. By wyjaśnić zapał, jaki we Francji wzbudzał de Suffren, i zrozumieć, dlaczego król, królowa i cała ich rodzina, pragnęli go najpierwsi zobaczyć, wystarczy te oto słów kilka.
Od czasów wojny z Anglją, czyli od ostatniego okresu bitew, które pokój poprzedziły, komendant Suffren stoczył siedem wielkich bitew morskich, a nie przegrał ani jednej. Po zapasach wojennych, wśród których narażał życie jak najzwyczajniejszy majtek, stawał się Suffren ludzkim, szlachetnym, litościwym; był typem prawdziwego marynarza, typem zapomnianym od czasów Jana Barta i Dygnay-Tronin‘a.
Zapał, z jakim zebrani w Wersalu przyjęli wiadomość o tej wizycie, trudny jest do odmalowania.
Gdy wszedł do sali gwardyjskiej, ktoś szepnął słówko jakieś panu de Castries, przechadzającemu się wzdłuż i wszerz niespokojnym krokiem, a ten zawołał:
— Panowie!... Pan de Suffren!...
Natychmiast straż rzuciła się do muszkietów i sprezentowała broń jak przed królem, a gdy komandor przeszedł, uszykowała się w czwórki, gotowa służyć mu za orszak.
Pan de Castries uścisnął dłoń Suffrena i poprowadził go przed Ludwika XVI.
Król, ujrzawszy gościa — zawołał rozpromieniony: z prawdziwą rozkoszą witam cię, panie komandorze, w Wersalu. Jesteś prawdziwą chwałą naszą, dajesz nam