ża to za dobre, lub za złe, że kardynał de Rohan trzy, cztery, pięć razy na tydzień składa jego żonie wizyty przy ulicy świętego Klaudjusza.
— Czyż zabronisz ludziom mówić, panie kardynale! Wiesz przecie, że to jest niepodobieństwem.
— Zabronię.
— Jakim sposobem?
— Bardzo prostym; czy słusznie, czy niesłusznie, ludność paryska zna mnie doskonale.
— O! z pewnością, że słusznie.
— Ale nie ma szczęścia znać pani.
— Cóż stąd?
— Odwróćmy więc kwestję.
— W jaki sposób?
— Gdyby, oto, naprzykład...
— Co takiego?
— Gdyby pani... zamiast mnie, przyjeżdżała?
— Ja, do twojego pałacu, Eminencjo?...
— Przychodziłabyś pani do ministra.
— Czy minister nie jest mężczyzną?
— Zachwycającą jesteś; nie chodzi wcale o mój pałac, mam dom.
— Domek, mówmy otwarcie.
— Wcale nie; mam dom, który do pani należy.
— Do mnie?... A gdzież on, proszę? Wcale nie wiedziałam, że jestem właścicielką domu.
Kardynał powstał.
— Jutro, o dziesiątej rano, przyślę pani adres.
Hrabina zarumieniła się, kardynał wziął ją za rękę.
Tym razem, pocałunek był z szacunkiem, czułością i zuchwalstwem złożony. Następnie, pożegnali się wzajemnie, z tą resztą wesołej etykiety, bliską zażyłości gorętszej.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/143
Ta strona została przepisana.