Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Trochę.
— I to zanadto.
— Tak sobie.
— Zatem pomińmy go.
— Coś bardzo szybko pan się załatwiasz.
— Lecz nic nie żądam darmo; czy przystaje pani na warunki?
— Czy już pan wszystkie wymienił?
— Posłuchaj, droga moja, wiesz już wszystko, co ci miałem na teraz do powiedzenia.
— Słowo honoru?
— Słowo honoru! A jednak pojmujesz...
— Co takiego?
— Że gdybym potrzebował wypadkiem, abyś rzeczywiście była moją kochanką...
— A co! Wszak nigdy miało się nie potrzebować tego.
— Chodzi o to tylko, żeby to tak pozornie wyglądało.
— O! jeżeli tak, to czemu nie?
— A więc zgoda!
— Zgoda.
— Proszę zatem, za pierwszy miesiąc.
Podał jej rulon z pięćdziesięcioma luidorami, nie dotknąwszy nawet końców jej paluszków, a ponieważ wahała się, wsunął jej pieniądze do kieszeni sukni, nie musnąwszy wcale ręką jej kibici okrągłej i ruchliwej. Zaledwie złoto dosięgło dna kieszeni, słyszeć się dały dwa silne uderzenia, wymierzone w drzwi od ulicy. Oliwja rzuciła się ku oknu.
— Wielki Boże! — krzyknęła — uciekaj pan prędko to on.
— On. Kto?
— Beausire... mój kochanek... Uciekaj pan. Czy pan słyszy, jak wybija? jak drzwi wywala?
— Każ mu otworzyć. Cóż u djabła, czemu nie dasz mu klucza od zatrzasku?
I nieznajomy rozciągnął się na sofie, mówiąc:
— Muszę zobaczyć tę figurę, muszę ją poznać.
— Idź-że matko, otwórz — ze złością powiedziała Oliwja. — A co do pana, jeżeli cię jakie spotka nieszczęście...
— Niechaj będzie! — odrzekł niewzruszony nieznajomy, wygodniej jeszcze rozciągając się na sofie.
Oliwia, cała drżąca, nasłuchiwała nad schodami.